Mistrzostwa Polski w Duathlonie 10km – 60km – 10km

Przyjechałem, żeby zostać mistrzem Polski

 

Jestem w Czempinie. Przyjechałem tutaj wywalczyć tytuł Mistrza Polski, ale to nie jest mój jedyny cel. Chcę udowodnić sobie i innym, że wciąż jestem w stanie się ścigać i wygrywać. Ostatnie starty nie były dla mnie korzystne i nie da się ukryć, że siedzi to w mojej głowie. Chcę  Potrzebuję w końcu wygrać. Wiem, że jestem w dobrej formie i mogę to zrobić. Muszę to zrobić. Organizm spisuje się coraz lepiej podczas treningów, a przedstartowe sprawdziany dają nadzieję na dobry wynik. Trzeba jednak udowodnić to na zawodach. Nie sztuką być „mistrzem treningu”. 

Start. Godz. 13:00

 Organizatorzy zaplanowali start na godz. 13.00. Może za czasów komuny była to ulubiona godzina pijaczków, ale komuna dawno temu się skończyła, a ja częściej sięgam po izolat białka niż po mocniejszy trunek. O godz. 13 większość treningów z reguły kończę, ponieważ najważniejsze dla mnie starty odbywają się w godzinach porannych. Z tego powodu, mimo że te zawody są dla mnie bardzo ważne, nie zmieniłem rytmu treningowego.

 

Start o takiej porze wymaga odpowiedniego rozplanowania posiłków w dniu zawodów. Dystans 10km / 60km / 10km to prawie 3 godziny wysiłku na wysokim tętnie oraz dużej mocy. Tutaj potrzeba dużo paliwa, bogatego w glikogen. Przed zawodami zjadłem dwa posiłki. Pierwszy o 7:30: 4 kromki białego pieczywa z dżemem i miodem; drugi o 10.30 ok. 100 g kaszy jaglanej z dżemem.  Kiedy do startu zostało 20 minut, wspomagam się żelem ALE. 

 

Kopniak w brzuch

Jest już 13. Rozpoczynamy walkę o złoto i wymarzoną koszulkę MISTRZA POLSKI. Ruszamy mocno. Pierwsze 3 km to tempo 3:10-3:15. Razem ze mną na czoło rywalizacji wysuwają się Tomek Spaleniak oraz Paweł Najmowicz. Nogi pracują bardzo dobrze. Czuję się świetnie, pełna kontrola. Od 4km zaczynamy sprawdzać się nawzajem, pojawia się troszkę rwanego tempa. Pierwsza pętla kończy się podbiegiem, a ja decyduję się lekko przyspieszyć. Na nawrotce dostrzegam, że Paweł zaczyna odpuszczać. 6 kilometr to zbieg – wydłużam krok i przyśpieszam. Zostajemy we dwóch. Próbuję zgubić również Tomka, który biegnie jakieś 3-4 metry za mną. Wszystko układa się tak, jak sobie zaplanowałem. Cieszę się, bo wiem, że wystarczy kontrolować zawody i dowiozę zwycięstwo. Kiedy wizualizuję siebie wbiegającego na metę, zaczynają się moje problemy żołądkowe. To jak kopniak w brzuch. Tempo spada do 3:30, meta się oddala, a ja spodziewam się bokserskiego „knock outu”. Moje ciało sztywnieje. Zaczynam myśleć o zejściu z trasy. 

 Czy to możliwe, żebym kolejne ważne zawody przegrał? Cholera, co tu się dzieje? 

„Pierwsza zasada w sporcie: nigdy się nie poddawaj. Druga: zawsze pamiętaj o pierwszej”

 

Do T1 zostały niecałe 3 km. Decyduje, że dobiegnę. Nawet jeśli mam tam zostać, dobiegnę. Wszystko o czym teraz myślę to znaleźć się już w strefie zmian. Nie interesuje mnie cały dystans. Nie interesuje mnie tytuł. Myślę tylko o dotarciu do T1. Tomek  mnie wyprzedza, ale nie ma to dla mnie znaczenia. Jestem tylko ja, ból, o którym staram się nie myśleć i strefa zmian. Udało się. Wbiegam do T1.  W duchu cieszę się, jakbym zdobył właśnie mistrzostwo świata, ale to dopiero początek. Kolejny skurcz żołądka. Czy powinienem się wycofać? Myślę o tym, że rower to inna pozycja. Liczę, że problemy ustąpią. Tracę do lidera już ponad 10 sekund, kiedy z wielkimi problemami wsiadam na rower. 



Tętno wysokie, oddech bardzo ciężki. Przez pierwsze 2 km staram się uspokoić organizm. Odpocząć. Ból brzucha mija. Mniej więcej po 5 km odrabiam straty i łapię przepisowe 12 metrów. Wróciłem do gry! Decyduję, że do nawrotki pojadę jak najmniejszym kosztem energetycznym, a kolejne kilometry już wg zaplanowanej przed startem mocy. 

 

Na 15. kilometrze, kiedy próbuję szarpnąć, organizm mi oddaje i mówi STOP! Do problemów żołądkowych dochodzą skurcze łydek oraz „czwórek”. „Po cichutku” wycofuję się, ale Tomek nie dostrzega moich problemów. Do 280-290W jadę komfortowo. Odpadam, kiedy próbuję osiągnąć wyższe parametry mocy.

 

Są momenty, że nawet kilometr jadę ze „spiętą” łydką. Kiedy tempo spada, wstaję i rozciągam napięte mięśnie. Przynosi to chwilową ulgę, ale wiem, że to nie jest sposób. Muszę zmienić taktykę. Jestem cięższy od Tomka – na płaskiej trasie rowerowej miała to być moja przewaga. Przez blisko 90 min. roweru obserwowałem jego jazdę. Analizowałem, gdzie może mieć największe problemy i w którym momencie będę mógł zbudować przewagę. Postanowiłem wyczekać do ostatniego kilometra roweru i zaatakować w technicznym miejscu – podczas zejścia z roweru, w strefie T2 – i zaatakować mocnym pierwszym kilometrem drugiego biegu. 

 Kto nie ryzykuje, nie pije szampana

 

Wybiegamy z T2. Atakuję mocno, nie myśląc o problemach. Teraz jest ten moment! Ta chwila, kiedy przegram albo zwyciężę! Teraz myślę o najwyższym stopniu podium. O koszulce zwycięzcy. O wszystkich, którzy mi kibicują i wierzą, że w końcu odpalę. Podkręcam tempo i walczę. Jestem pierwszy! Po 2 kilometrach biegu mam około 100-metrową przewagę. Cokolwiek się stanie, teraz tego nie odpuszczę. Trzymam tempo w okolicach 3:30 i wierzę, że pozwoli mi to bezpiecznie dobiec do mety i zdobyć upragniony tytuł. Do mety zostaje kilometr i choć wydaje się, że mam bezpieczną przewagę, nie jestem pewien, że to utrzymam. Walczę. Do upragnionego celu zostało tak niewiele. Dwieście metrów. Już nic nie może mi odebrać tego sukcesu. Ostatnie metry. Szarfa na linii mety jest już na wyciągnięcie ręki. Zrywam ją. Jestem na mecie.

 

Nigdy tak bardzo nie cierpiałem podczas zawodów. Nigdy tak bardzo nie zasłużyłem na zwycięstwo. Pokonałem wszystkie słabości. Jestem pierwszy. Jestem mistrzem Polski. Jestem z siebie tak dumny, jak chyba nigdy nie byłem. Zawody kończę z nowym rekordem trasy 02:37:30 i jest to mój drugi rekord trasy duathlonu w Czempiniu (sprinterski to 54:25). 


 

„Każda klęska jest nawozem sukcesu”

 

Ostatni czas nie był dla mnie najlepszy sportowo. Wierzę jednak, że to dzięki niepowodzeniom zostałem Mistrzem Polski w duathlonie. Gdyby nie one, pewnie bym odpuścił te zawody, ale musiałem udowodnić sobie i Wam, że wciąż potrafię się ścigać. Wierzę, że teraz wracam na właściwe tory i może być tylko lepiej. Dziękuję za doping i widzimy się w niedzielę 26 maja w moim rodzinnym Płocku podczas zawodów Iron Garmin Płock. Zabierzcie do Płocka Wasze Mamy i spędźcie z nimi ten wyjątkowy dzień. 

 

Dzięki! #dawajkalach 

TEAM KALACH

Masz pytania? Napisz lub zadzwoń!

Copyright © 2021 Team Kalach by Pekrul.pl