Mistrzostwa Polski Ironman Malbork 2022

Przygody w Malborku

Malbork – przez wieki niezdobyta monumentalna twierdza, która teraz rozpala ogień w sercach triathlonistów – sprawia, że co rok setki zapaleńców powracają tu, aby stanąć w szranki o tytuł najlepszego w Polsce człowieka z żelaza. Ja także jestem wśród nich. Do tej pory zamek krzyżacki był dla mnie łaskawy i pozwolił zawiesić na szyi aż pięć medali Mistrzostw Polski – dwa złote oraz trzy srebrne.

Jesteśmy przed startem. Wytrenowani. Zmotywowani.  Gotowi do walki. Odśpiewany Hymn Polski, poprzedzony Bogurodzicą, sprawia, że nasze serca biją mocne. Choć nie jesteśmy rycerzami walczącymi pod Grunwaldem, to jednak każdy z nas przez najbliższe kilka godzin będzie walczył z najtrudniejszym przeciwnikiem – własnymi słabościami. Na moście płoną czerwone race. Dookoła nas rycerze i kibice, którzy często przeżywają te zawody bardziej od nas. Jesteśmy przygotowani. Jesteśmy gotowi. Zaczynamy zabawę.

Sobota

Zanim jednak stanę na linii startu, czeka mnie „sportowa sobota” i emocje kibica podczas zawodów dla najmłodszych zawodników. Dla familijnego teamu #DAWAJKALACH to tradycja, która daje mi dużo satysfakcji i dumy. Bardzo się cieszę, że swoimi startami inspiruję własne dzieci do założenia butów biegowych. Jestem z nich bardzo dumny widząc, że sport i aktywność fizyczna sprawiają im mnóstwo radości. Jestem ogromnie szczęśliwy obserwując synów, jak wiele radości sprawia im wspólne startowanie z tatą.  Wyniki na tym etapie rozwoju mają drugorzędne znaczenie, a liczy się chęć podejmowania aktywności fizycznej w czasie wolnym. To niesamowite uczucie, kiedy na hasło: „Chłopaki, idziemy na basen?”, chłopaki są gotowi do wyjścia w kilka minut, niezależnie od tego, czym akurat się zajmują. Nie ukrywam, że ogromna w tym zasługa Doroty, która najczęściej planuje aktywne atrakcje. Pamiętajcie, że to od rodziców zależy, czy zaszczepią w swoich dzieciach miłość do aktywności fizycznej. Tak ja jestem wdzięczny mojemu Tacie, który zaraził mnie sportem.

Jako pierwszy do rywalizacji ruszył Szymon. Dla dzieci w wieku 1- 7 lat rywalizacja przebiegała na dystansie 200 metrów. Szymek wygrywa swoją kategorię 4-5 lat. Przebiega „dwusetkę” w 44 sekundy.

Dziesięć minut później do biegu ruszyły dzieci w kategorii 8 – 11 lat.  Dystansie 500 metrów. Stanisław dobiega na drugiej pozycji z świetnym czasem 1’30’’.

 

NIEDZIELA

Jak co roku budzik dzwoni o trzeciej nad ranem. W nocy z sobotę na niedzielę dla wielu to pewnie środek imprezy. Dla nas to początek wielkiej przygody. Część mnie chce dalej spać, ale satysfakcja, że obrało się drogę, która zamiast „weekendowych baletów” prowadzi do absurdalnie wczesnej pobudki w Malborku, sprawia, że łatwiej podnieść się z łóżka. Wstaję. Najpierw toaleta, a następnie śniadanie oparte na węglowodanach prostych.  Tradycyjnie dzień rozpoczynam od podwójnego espresso z odrobiną mleka. Bez tego nawet nie odpalam silnika. Śniadanie w dniu zawodów: zawsze sprawdzone, przetestowane w trakcie priorytetowych treningów do dystansu ironman. Nie chcę najważniejszego dnia spędzić w toalecie, to nie pora na eksperymenty. Przygotowana dzień wcześniej miska białego ryżu wzmocniona 100 g banana oraz dżemem 30 g konfitury śliwkowej dość gładko wchodzi w środku nocy. Jednocześnie popijam izotonik ALE RACE wzbogacony o Hydro Salt. Do samego startu popijam już tylko colę oraz Cherry Active.

4.30 Dorota odwozi mnie do strefy zmian. Na miejscu czeka reszta drużyny: #DAWAJKALACHTEAM:  Tata, Brat Maciek oraz Remiś. W trakcie zawodów dołącza Mama, Stachu, Szymon oraz Natalia.

5.00 wchodzę do strefy zmian. Sprawdzam rower, pompuję koła, przygotowuję sprzęt na bieg. Napełniam bidony oraz mocuję żele i batony energetyczne. Przed wyjściem ze strefy zawsze wykonuję wizualizację strefy T1 oraz T2. Stanowi to mój rytuał przed każdymi zawodami. Czas bardzo szybko ucieka. Po 20’ opuszczam strefę i rozpoczynam na rozgrzewkę.

5.20 rozpoczynam rozgrzewkę.

Chwila spaceru, krążeń i wymachów ramionami. Następnie realizuję 12 minut spokojnego biegu. Dobrze obudzony przechodzę do ćwiczeń dynamicznych, skupiając się na górnych partiach mięśniowych odpowiadających przede wszystkim za pływanie. Dwadzieścia minut przed startem ostatni zastrzyk energii: popijam colę i zakładam piankę. Temperatura powietrza 10 stopni, temperatura wody 19-20 stopni. Przy takich warunkach atmosferycznych staram się ograniczyć możliwość wychłodzenia mięśni do minimum. Po konsultacji z Trenerem decydujemy, że nie wchodzę do wody na rozgrzewkę. Bezpośrednio przed nałożeniem pianki smaruję najbardziej wrażliwe miejsca maścią rozgrzewającą oraz przygotowuję termos z ciepłą wodą, którą zalewam piankę bezpośrednio przed startem. Te dwa zabiegi pomagają uchronić organizm przed stratami ciepła. Każda strata energii może być kluczowa w tak długim wyścigu, szczególnie na ostatnim etapie maratonu. Obowiązkowo – przy tak niskiej temperaturze pamiętam o odpowiednim ubraniu rozgrzewkowym. Tradycyjnie w Malborku na moich dłoniach lądują rękawiczki, a na głowie czapka. Widziałem kilka osób w strefie T1 podczas ostatnich przygotowań sprzętu kolarskiego w krótkich spodenkach. Mając za chwilę wyścig na długim dystansie to bardzo złe rozwiązanie. Takimi drobnymi szczegółami można popsuć miesiące przygotowań do najważniejszego startu. Nie zapominajcie o przedstartowych detalach. Mogą one pokrzyżować wiele godzin przygotowań.  Jak zawsze mam ze sobą wsparcie najbliższych. Tata smaruje nogi maścią, Dorota dopina piankę.  Zbijamy motywacyjną piątkę i udaję się na linię startu.

Świt. Zbliża się godzina szósta. W niedzielny, chłodny, wrześniowy poranek zbieramy się linii startu zlokalizowanej na brzegu Nogatu. Wytrenowani. Zmotywowani.  Gotowi do walki. Odśpiewany Hymn Polski, poprzedzony Bogurodzicą, sprawia, że nasze serca biją mocne. Moje także, zwłaszcza, że teraz przychodzi czas na wspomnienie Bartosza Kubickiego, którego poznałem na studiach. Bartek był już ukształtowanym triathlonistom, kiedy ja dopiero raczkowałem i poznawałem triathlon. To Bartosz pomógł mi wybrać mój pierwszy rower oraz trenażer. Jeszcze dziś mam przed oczami nasze surfowanie po Allegro w poszukiwaniu budżetowego sprzętu dla studenta czwartego roku. Bartosz doradzał mi w moich pierwszych treningach pływackich, podczas gdy ja odwdzięczałem mu się doradztwem w treningu biegowym. Pamiętam nasze wspólne biegowe treningi. Jedyne, na które mogłem się z nim „załapać”. Zarówno na rower, jak i na pływanie, nie miałem szansy utrzymać Mu tempa. Nigdy nie zapomnę widoku zaparkowanego pod „Rotakiem” Opla Astry Bartka z hasłem „Najlepsi wspierają najlepszych”. Dla nas, jego kolegów, to był również szok i niedowierzanie, że więcej się nie spotkamy nie pójdziemy razem na trening… Bartku, dziękuję za to, że przez pewien czas mogłem trenować z Tobą. Nie zgadzam się jednak z napisem na Twoim aucie. Ty byłeś najlepszy właśnie dlatego, że wspierałeś tych, którzy nimi nie byli.

Na moście buchają czerwone race, od których płonie nasza wola walki. Ogień odbija się w Nogacie zmieniając jego barwę. Robi się krwisto czarny. Temperatura wody 19-20 stopni, temperatura powietrza 10 stopni.

Ruszamy do boju…

Punktualnie o 6.00 dźwięk trąbki Filipa Szołowskiego dał sygnał do startu. Startujemy do walki o Medale Mistrzostw Polski w Triathlonie na dystansie 226km. Dzień przed zawodami sprawdziłem na rozruchu pływackim ustawienie boi. Znajomość kursu pływackiego, zapamiętanie punktów nawigacyjnych pozwala płynąć po najkrótszej trasie, nie nadrabiając metrów

Etap pływacki w rzece Nogat u podnóża Zamku Krzyżackiego robi wrażanie, mimo że nie jest to mój ulubiony pływacki akwen. Tradycyjnie pierwsze 200 m. płynę bardzo mocno. Próbuje utrzymać grupę. Jednak tempo chłopaków jest poza moim zasięgiem. Utrzymuję tor pływacki obrany przez prowadzących zawodników.  Dopływam do pierwszej boi nawrotowej. Po minięciu drugiej stabilizuję tempo i obieram kierunek po najkrótszym kursie w kierunku mostu. Najpierw na białą boję, a następnie pomarańczową zlokalizowaną pod mostem. Z B. Banachem tworzę dwuosobową grupę. Płynie się komfortowo. Płynę na tyle mocno, na ile mogę myśląc o technice.  Pierwsza pętla za mną.  W połowie drugiej pętli zza murów zamku wschodzi słońce oślepiając podczas wdechu na prawą stronę.  Po przepłynięciu drugiej pętli łapię międzyczas, który analizuję dopiero po wyścigu: 28’02. Na drugiej pętli pojawia się zmęczenie, ale staram się myśleć tylko o zachowaniu jak najlepszej techniki.

Najtrudniejsza jest trzecia pętla, gdy zaczynamy dublowanie. Jest tłoczno i ciasno. Mijamy co chwila wolniejszych pływaków. Wybija to z rytmu i tempa pływackiego. Powoduje to kilka kolizji i strat na prędkości.  Staram się jednak nie wchodzić w bezpośredni kontakt z innymi zawodnikami, co powoduje równocześnie znaczące straty energii. Przeskakuje raz na prawą, raz na lewą stronę. Na ostatniej pętli tłok na trasie jest jednak znacznie mniejszy. Dopływam do wyjścia z wody z Bartoszem Banachem. Bardzo mocny kompan do wspólnej szybkiej jazdy kolarskiej. Ostatnie wyniki dowodziły wysokiej formy kolarskiej Bartka. U mnie również noga dobrze podaje. Liczyłem na wspólną mocną pogoń za czołówką. Dostaję pierwsze informację o stratach do prowadzących. 3.8k przepływam z czasem 58:31. Liczyłem na wynik 1-2 minuty lepszy.  Mimo wszystko zmotywowany ruszam na 180 kilometrów kolarstwa.

 

Etap kolarski przez Żuławy Wiślane.

Z T1 wybiegam tuż za Bartkiem. Ustawiam się na regulaminowe 12 metrów. Jedziemy tak 3-4 kilometry. Czuję jednak, że jest to dla mnie za wolno. Niska temperatura powietrza oraz chłodna woda Nogatu powodują, że ciało jest zmarznięte, a mięśnie wychłodzone. Wychodzę przed Bartka. Próbuję kilkoma mocnymi krótkimi akcentami pobudzić układ krwionośny do mocniejszej pracy. Nie mogę wejść na założone przed startem wartości mocy. Staram się to nadrobić przyjmując jak najlepszą pozycję aerodymiaczną. Pierwszą pętlę przejeżdżam w czasie 01:06:15 ( 40,7km/h NP. 266w  ) Strata 6’45’’ do prowadzącego Marcina Ławickiego. Od samego początku wyścig kolarski układa się bardzo sprawiedliwie. Wszyscy jedziemy na „solo”.  W połowie drugiej pętli zaczyna robić się cieplej. Czuję, że mięśnie rozgrzewają się  z każdym pokonanym kilometrem. Moc rośnie, co przekłada się również na wyższą prędkość.

Drugą pętlę przejeżdżam w czasie 01:05:40 ( 41,0 km/h NP. 267w  ) . Przyspieszam, ale Marcin jedzie jeszcze szybciej. Dokłada mi kolejną minutę. Tracę po 90 kilometrach 7’50’’.

Trzecią pętle rozpoczynam z najlepszym samopoczuciem. Pierwszą połowę trzeciego okrążenia przejeżdżam ze średnią 42.6km/h Po przejechaniu 122km średnia na liczniku Wahoo wskazuje 41,2km/h. NP. 266. Czuje się świetnie, cały czas się rozpędzam. Nie ma kryzysu. Pilnuję zaplanowanego odżywiania: dostarczam minimum 100 g węglowodanów na każdą godzinę zawodów.

Mijam 123 kilometr. Utrzymuje założoną średnią 41,2 – 41.5km/h.  Jadę na wynik około 4h23-24 minuty. Samopoczucie świetne. W tym momencie pech. Naglę słyszę dźwięk schodzące powietrza z opony, która w mojej głowie przeradza się w niecenzuralny okrzyk. Rozglądam się w poszukiwaniu skutera z kołami. Przejeżdżającą obok mnie ekipę sędziowska proszę o wsparcie w zlokalizowaniu „wozu” technicznego. Do strefy, gdzie Dorota czeka z zapasowym kołem daleko – ok. 12 kilometrów. Głowa szaleje, ale oddycham głęboko, próbując stłumić zdenerwowanie i złość. Wjeżdżam w najtrudniejszy odcinek na pętli: na zmianę wiatr w twarz z bocznymi podmuchami, następnie odcinek ze słabą jakością asfaltu. Najgorsze są boczne podmuchy, momentami „miota mną jak szatan” i ciężko utrzymać kierownicę w górnym chwycie. Na szczęście w Malborku nie ma dużo zakrętów, na których musiałem również mocno uważać. Odcinek 12 kilometrów przejeżdżam ze średnią 30.5km/h. W tym czasie zjadam żel energetyczny, popijam colę. Średnia prędkość znacząco spada. Poniżej 40km/h.

 

 

Dojeżdżam do strefy. Dostrzegam Dorotę, która gotowa jest na przekazanie umówionych bidonów. Tym razem krzyczę z daleka: „koło, potrzebuje koło”. Dorota pędzi po przygotowany zapas. Zmieniamy koło, ale szytka puszcza powietrze. Próbujemy pompować, jednak powietrze ucieka. Robi się nerwowo, a ja jestem bliski przerwania rywalizacji. Byłoby to dla mnie najgorszą z możliwych decyzji.

Z pomocą rusza Mateusz Kazimierczak oraz ekipa Daniela Jakimiuka. Rywalizujemy, ale sport jest tak jest piękny, że w trudnych chwilach możesz liczyć na pomoc przeciwnika. To jest ta piękna strona zdrowej rywalizacji i szacunku dla rywali. BRAWO!!! Dziękuję.

Po chwili udaje się nam zmienić koło, a ja wracam na trasę zawodów. Na „pit stopie” tracę dodatkowo 3-4 minuty.  Wyjeżdżam na ostatnią kolarską pętlę. Nie jest to łatwy moment dla mnie. Bardzo dużo negatywnych emocji, mięśnie ostygły i trudno wejść ponownie na wysoką intensywność. Do tego do głowy napływają złe myśli. Złoty medal mistrzostw polski odjeżdża. Jakbym się w tym momencie poddał i odpuścił, miałbym do siebie jeszcze większy żal i pretensje. Ostatnią pętlę przejeżdżam z prędkością około 40k/h.  Do T2 zjeżdżam po 4 h 34 min spędzonych na rowerze.

 

Etap biegowy

Wbiegam do T2. Siadam na ziemi. Na spokojnie zakładam skarpety oraz moje szybkie ON Running Cloud Boomecho. Docierają do mnie głosy odnośnie do strat rywali: 16’ do Ławki, 12’ do Jacka, 6’ do trzeciego Pawła Najmowicza.  Teraz nie chcę tego słyszeć. Wyrzucam to z głowy. Zabieram numer startowy, żele, okulary. Na bieg ruszam na piątej pozycji. Blisko 3 godziny rywalizacji jeszcze przede mną.  Wiem, że na biegu może się jeszcze dużo zdarzyć, ale muszę pobiec szybki maraton –  w granicach 2h45’. Stawiam sobie małe cele. Pierwszy, złapać trzeciego Pawła Najmowicza. Bieg rozpoczynam z bardzo dobrym samopoczuciem i „lekką” nogą. Fizycznie czuje się bardzo dobrze. Nie odczuwam żadnego bólu czy dyskomfortu. Tradycyjnie w Malborku siedmiokilometrowa pętla biegowa obstawiona jest przez #DawajKalachTeam. Na pierwszym bufecie Dorota z mamą i chłopakami, drugi bufet Tata, trzeci punkt odżywczy zabezpiecza Remiś. Po trasie krąży brat Maciek z Natalią.

Ruszam na pierwszą pętle. Przebiegam ją w 26’41’’ w tempie 3:41/km. Odrabiam do chłopaków około 15’’ na każdym kilometrze.

Na 14 kilometrze pojawia się pierwszy lekki kryzys. W tym momencie zbiegam do strefy bufetu, gdzie Dorota czeka z umówioną porcją odżywiania: colą, magnezem, ALE ŻEL z kofeiną. Po dwóch pętlach tracę do Pawła 2’50’’ Cały czas odrabiam około 10-15’’ na kilometrze do brązowego medalu. Drugie okrążenie przebiegam w czasie 26’55’’ w tempie 3:49/km

Trzecie okrążenie pokonuje w 27’15’’ – tempo 3:54/km.

Dokładnie w połowie dystansu biegowego na 21. km wbiegam na trzecie miejsce. Na ten moment – po problemach jakie miałem na etapie kolarskim – osiągam cel minimum. Półmaraton przebiegłem w czasie 1h 20’ 50’’ w tempie 3:48/km. W momencie, kiedy minąłem Pawła muszę podjąć szybką i trafną decyzję, co robić dalej. Gonić? Czy biec zachowawczo i pilnować bezpiecznie trzeciego miejsca? Moja ambicja nie pozwala mi zwolnić, ale nie chcę również „zarżnąć” organizmu.  Strata do drugiego Marcina dość znaczna – ponad 10 min. Przeliczam, że muszę pobiec około 45” na każdym kilometrze szybciej niż Marcin, żeby wyszarpać srebrny medal lub liczyć na to, że złapie on „bombę”. Zwalniam do tempa 4’/km i czekam na rozwój sytuacji. Wiem, że pod nogą na ten moment jest zapas prędkości.

Dobiegam do strefy odżywiania zlokalizowanej na 23 kilometrze, gdzie co roku swoją „bazę” ma Tata. Dostaję informację, że przebiegający obok niego Marcin ma potężny kryzys i przeszedł nawet do marszu. Rywalizujemy, ale wiemy, ile każdego kosztuje walka na dystansie Ironman, dlatego Tata w kilku „żołnierskich” słowach motywuje Marcina do kontynuowania biegu. Kryzys u Marcina powoduje, że odzyskuje siły i wiarę w wyszarpanie mu srebrnego medalu. Czyżby powtórka z 2019 roku (???) kiedy dałem Marcinowi zmianę na 38 kilometrze biegu. Muszę jednak zmusić się do biegu w tempie 3:45-3:50/km. Odbieram ALE żel z kofeiną oraz izotonik.  Zwiększam kadencję, skracam krok biegowy. Przyspieszam. Trzy kilometry dalej (26 km) w kolejnej strefie bufetu swoją „centralę” ma Remiś. Podtrzymuje słowa Taty o kryzysie Marcina. Pod stopą asfalt, staram się to wykorzystać i urywać z tempa biegu. Na tym odcinku można rozwinąć wyższą prędkość niż na szutrach czy w trudnym terenie zamku. Dobiegam do fosy. Okolice Zamku to zawsze głośny doping kibiców. To moment, w którym mimo kryzysu przy ogromnie głośnym dopingu kibiców biegnie się zawsze świetnie i lekko. Co chwilę dostaję informację, że mam się zbierać i gonić Marcina. Odhaczam się na 28 kilometrze.  Strata do Ławki 7 minut. Jeszcze 14 kilometrów do mety. Motywuję się: „Kalach, jeszcze tylko godzina zawodów i po robocie”. Kolejny bufet to baza Doroty. Dołącza również Jarek Sosonowski, który przyjechał z Płocka specjalnie na wyścig. Zabieram izotonik. Biorę 2-3 duże łyki, a butelkę chowam w tylną kieszonkę stroju startowego. Otrzymuję kilka słów motywacji i odpalam na piątą biegową pętlę. Znacznie przyspieszam. Średnia prędkość okrążenia 3:50/km ( 26’45’’) I znów słyszę, że „ma kryzys, goń, dojdziesz Go”.

Rozpoczynam jeden z najtrudniejszych etapów dystansu Ironman. Ryzykuję. Stawiam na szali wszystko, co mam. Wiem, że jest szansa dogonić Marcina i wywalczyć srebrny medal Mistrzostw Polski, ale wiem także, że za chwilę to może mnie postawić pod ścianą i stracę szansę na chociażby najniższy stopień podium. Wierzę jednak, że pod nogami mam dodatkowy bieg. Wbiegam na ostatnią pętlę przy gorącym dopingu kibiców. Szczególnie widoczne są charakterystyczne czerwono – czarne stroje z #DAWAJKALACHTEAM. To w tym momencie biegu można wiele stracić lub zyskać. Energetycznie czuję się znakomicie. Przez cały czas wyścigu pilnowałem, żeby dostarczać minimum 100 g węglowodanów na każdą godzinę zawodów, nie spodziewam się „bomby” energetycznej. Nawet podczas defektu pilnowałem odżywiania. Mięśniowo odczuwam zmęczenie, lecz nie ogranicza mnie to w utrzymaniu szybkiego tempa. Dochodzi ogromna motywacja, gdyż cały czas dostaję informację, że zbliżam się do Marcina. Srebro staje się realne do zdobycia. Idę wszystko co mam w tym momencie pod nogą. Jest zamek, fosa, Filip Szołowski w swoim centrum dowodzenia. Przede mną ostatnie 7 kilometrów wyścigu.

Ostatnia pętla, trzeba się jeszcze zebrać. Strata do Marcina na 35. kilometrze biegu wynosi niecałe 2 minuty. Ostatnie okrążenie pokonuję w czasie 27:00 w tempie 3:53/km. Na 37. kilometrze w parku mijamy się. Zerkam na Marcina zza szyby moich Oakley JawBreaker’ów. Kolejny pomiar na 38 kilometrze, kiedy tracę do Niego jedynie 33’’ sekundy. Jeszcze muszę się zebrać. Najbliższy kilometr będzie bardzo ważny. Chcę dopaść Marcina jak najszybciej. Po przebiegniętych 300-400 m dostrzegam pomarańczowy strój CCC. Nie wypuszczę już tej szansy. Jak rozdrażniony byk podążam w kierunku pomarańczowego koloru. Mniej więcej na 39. Kilometrze mijam Marcina. Zbijamy piątkę, dziękujemy sobie za rywalizację. To jest piękno sportu, nikt nikomu nie odpuszcza, ale doceniamy wysiłek, jaki każdy z nas włożył podczas wyścigu.

41 kilometr zbiegam do zamkowej fosy. Charakter trasy wymusza, że trzeba cały czas uważnie stawiać stopy. Zmęczenie mięśniowe jest ogromne. Chwila nieuwagi, złe ustawienie nogi na kostce brukowej czy kępie trawy może skończyć się kontuzją. Ostatnie metry pokonuję przy głośnym dopingu kibiców. Uwielbiam to uczucie. Za każdym razem przez moje ciało przechodzą ciarki. Maraton przebiegłem w 2 h 42 min. Choć jest to tylko jeden z etapów ironmana, jest to rezultat, z którego jestem dumny. Tak szybko jeszcze podczas Ironmana nie biegałem. Na metę wbiegam jako DRUGI. Na mecie obecni są moi najbliżsi Dorota, Mama, Stasiu, Szymek, Remiś.

Mam to! Nie było łatwo! Ale było warto! Wywalczyłem swój czwarty medal Mistrzostw Polski  medal na pełnym dystansie. Jest ogromna radość połączona z jeszcze większym niedosytem na mecie Castle Triathlon. Przeciwności losu powodują, że można zejść z trasy, poddać się i odpuścić. Można też walczyć dalej o marzenia. Było bardzo trudno, było cholernie ciężko, było sporo nerwów. Był defekt na trasie kolarskiej, ale była też wola walki poprzedzona dobrym treningiem. W nagrodę metę przebiegam ze srebrnym medalem Mistrzostw Polski. Marzyłem o złocie, ale jestem bardzo dumny z tego co zrobiłem podczas tych zawodów. Podziękowania dla moich rywali za super wyścig.Ogromna gratulacje dla Jacka Tyczyńskiego, który pierwszy przeciął szarfę na mecie. Na najniższym stopniu podium stanął Marcin Ławicki.

Pomimo niedosytu, start Castle Triathlon daje mi bardzo dużo motywacji do dalszego doskonalenia swojej formy na dystansie pełnym. Odbudowałem wysoką dyspozycję, co nie było byłoby możliwe bez wsparcia Trenerów: Zbyszek Gucwa oraz Paulina Kotfica. Wspólnie przygotowaliśmy formę TOP. Dziękuję !!!

Jest ogromna motywacja i chęć, żeby w listopadzie zmierzyć się jeszcze raz z dystansem 226km. Powalczyć z najlepszymi zawodnikami na świecie.  Nie będę ukrywał, że zależy to również od budżetu. Obecnie zbieram fundusze na ten cel. Jeśli chciałbyś dołączyć do mojej drużyny ZAPRASZAM. Napisz do mnie. Mogę obiecać, że będę ciężko pracował również na Twój sukces.

Gratulacje dla wszystkich zawodników. Ukończyć pełny dystans ironmana to wielki sukces. BRAWO MY!!! Dziękuję za każde słowo wsparcia i dopingu na trasie. To jest moc, która nie pozwala mi odpuścić i się zatrzymać.

#DAWAJKALACH

TEAM KALACH

Masz pytania? Napisz lub zadzwoń!

Copyright © 2021 Team Kalach by Pekrul.pl