Mistrzostwa Polski IRONMAN – Malbork 2021

Ironman Kopenhaga oraz Mistrzostwa Polski na pełnym dystansie w Malborku to zawody, do których przygotowywałem się bardzo długo. Cały proces treningowy wykonałem zgodnie z planem, bez żadnych zakłóceń. Wszystko było podporządkowane przede wszystkim pod zawody w Kopenhadze. Niestety nie był to mój dzień, szczególnie na rowerze. Spowodowało to we mnie ogromną złość sportową. Dlatego dwa tygodnie później zdecydowałem się na rywalizację w Malborku. Do 140 kilometra etapu kolarskiego wszystko szło zgodnie z planem… Dziś po zawodach wiem, że nie powtórzyłbym tego szalonego planu. Zapraszam Was na podróż do Malborka.

  

Dzień zawodów:

3.00 Pobudka

 Na śniadanie poświęcam około godziny. Większość kalorii przyjmuję w pierwszej fazie posiłku. Nie jest łatwo o tej porze „wrzucić” w siebie niemal 1000 kcal jedzenia. Śniadanie w dniu zawodów: zawsze sprawdzone, przetestowane przed kluczowymi treningami. Nie chcę najważniejszego dnia spędzić w toalecie. To nie dzień na eksperymenty. Zaczynam od kawy, miski ryżu z bananem i dżemem oraz izotonik ALE Race. Następnie przygotowuję bidony z piciem na etap kolarski, chwila koncentracji i doładowuję energię batonem energetycznym. Popijam izotonik.

5.00 Otwarcie strefy zmian

Sprawdzam rower, pompuję koła, przygotowuję sprzęt na bieg. Napełniam bidony oraz mocuję żele i batony energetyczne. Na koniec wykonuję wizualizację strefy T1 oraz T2. Stanowi to mój rytuał przed każdymi zawodami.

 

5:20 Ruszam na rozgrzewkę.

Chwila spaceru, krążeń i wymachów ramionami, a następnie wykonuję 12 minut spokojnego biegu. Dobrze obudzony przechodzę do ćwiczeń dynamicznych, skupiając się na górnych partiach mięśniowych odpowiadających przede wszystkim za pływanie. Dwadzieścia minut przed startem ostatni zastrzyk energii żelem ALE, zakładam piankę. Temperatura powietrza 6-7 stopni, temperatura wody 16 stopni. To nie są idealne warunki do startu, ale #żelazonieklęka. Przy takich warunkach atmosferycznych staram się ograniczyć możliwość wychłodzenia mięśni do minimum. Bezpośrednio przed nałożeniem pianki smaruję najbardziej wrażliwe miejsca maścią rozgrzewającą oraz przygotowuję termos z ciepłą wodą, którą zalewam piankę bezpośrednio przed startem. Te dwa zabiegi pomagają uchronić organizm przed stratami ciepła. Każda strata energii może być kluczowa w tak długim wyścigu, szczególnie na ostatnim etapie maratonu. Obowiązkowo – przy tak niskiej temperaturze pamiętam o odpowiednim ubraniu rozgrzewkowym. Tradycyjnie w Malborku na moich dłoniach lądują rękawiczki, a na głowie czapka. Widziałem sporo osób w strefie T1 podczas ostatnich przygotowań sprzętu kolarskiego w krótkich spodenkach. Mając za chwilę wyścig na długim dystansie to bardzo złe rozwiązanie. Takimi drobnymi szczegółami można popsuć miesiące przygotowań do najważniejszego startu. Trenujący pod moim okiem zawodnicy wiedzą, że jestem na to bardzo mocno wyczulony. Zdarzało się, że zawodnicy zbierali cięgi, kiedy widziałem ich w listopadzie czy grudniu na rozgrzewce w krótkim ubraniu. Nie zapominajcie o przedstartowych detalach mogą one pokrzyżować wiele godzin przygotowań. 

Jak zawsze mam ze sobą wsparcie najbliższych Dorota, Tata, Remiś. Wspierają mnie w ostatnich minutach przed rozpoczęciem zawodów. Tata smaruje nogi maścią, Remiś dopina piankę, Dorota zalewa z termosu ciepłą wodą piankę. 

Zbijamy motywacyjną piątkę, po czym wchodzę na kilka minut rozgrzewki do wody: 400m rozpływania oraz kilka dynamicznych przyspieszeń. Po wyjściu ponownie wlewam ciepłą wodę do pianki. Następnie wyciskam jej nadmiar – dzięki czemu mój Sailfish idealnie skleja się z ciałem.  

 

 

6.00 Start pływania

Pływanie – rozłożone na cztery pętle. Dzień przed zawodami sprawdziłem na rozruchu pływackim ustawienie boi. Znajomość kursu pływackiego, zapamiętanie punktów nawigacyjnych pozwala płynąć po najkrótszej trasie, nie nadrabiając metrów. Zegarek tradycyjnie w Malborku pokazał mimo tego blisko 4 kilometry. Myślę, że trasa pływacka jest około 150-200 metrów wydłużona. 

 

 

Tradycyjny głos trąbki startowej dał sygnał do startu, a efektowne czerwone race rozświetliły most w Malborku. W tym momencie skończyły się przyjaźnie i rozpoczęła się walka o Medale Mistrzostw Polski. Cel – złapać nogi. Choć wiem, że będzie to trudne zadanie. Najmocniejsi w wodzie T.Marcinek, M.Ławicki, T.Szala to dużo lepsi pływacy ode mnie.    W grę wchodzi również współpraca z B.Banachem. Jak zawsze ruszam mocno. Podejmuję próbę złapania toru pływackiego pierwszych zawodników. Jednak chłopaki odpływają. Zostaję sam, przygotowany na samotną walkę z czasem, bólem i własnymi słabościami długodystansowca przez 224 kilometry wyścigu. Cały dystans w wodzie pokonuję na solo. Skupiam się na technice, wykończeniu ruchu pływackiego i mocnym pociągnięciu pod wodą. Na trzeciej i czwartej pętli dochodzi mijanie dublowanych zawodników. Powoduje to kilka kolizji, wytracanie prędkości. Z wody wychodzę z wynikiem 58:38. Podczas dobiegu do T1 dostrzegam za plecami biegnącego Bartosza Banacha. Świetnie, ostatnie kilka wyścigów przejechaliśmy wspólnie. Liczę również dziś na dobrą współpracę. Mocna wspólna jazda to szansa na odrobienie lub nie stracenie minut do liderów wyścigu.  W T1 spędzam 1’28”. Zabieram rower i rozpoczynam 180 km etapu kolarskiego. 

 


 

Rower

Na etap kolarski ruszam zziębnięty. Pomimo, że nasmarowany maścią czuję twarde i zimne „czwórki” oraz zmarznięte dłonie. Mimo wychłodzenia organizmu po pływaniu nogi pracują bardzo dobrze, samopoczucie również świetne, głowa prze do przodu. Pierwsze 20km przejeżdżam ze średnią prędkością 41,2km/h oraz mocą NP 290w. Równocześnie wyszukuję zza drzew i chmur przebijających się promieni słońca. Oczekuję, że rozgrzeją moje zmarznięte ciało. Uzupełniam energię żelami ALE oraz nawadniam organizm. Bartosz zostaje jednak z tyłu. Nie utrzymuje mojego tempa. Zgodnie z założeniami rozpoczynam z rezerwą, nie chcę przeszarżować na pierwszych kilometrach etapu kolarskiego. Pierwsze 45km pokonuję w czasie 01:06:20 NP 290w ze średnią prędkością 40,9km/h. M.Ławicki oraz T.Szala jadą jednak szybciej ode mnie. Dokładają kolejne 2 minuty. Zupełnie się tym nie przejmuję. Przed nami długi wyścig. Skupiony jestem na trzymaniu się swoich założeń. Rozpoczynam drugą pętlę i dopiero czuję się dogrzany. Kontroluję moc, która utrzymuje się w przedziale 290-300 w. Na drugiej pętli przyspieszam: pokonuję ją około minutę szybciej, moc rośnie ( NP. 300w), prędkość również: 41.2km/h. Podczas odcinków pod wiatr staram się przyjmować jak najbardziej idealną pozycję aerodynamiczną, dbając o  każdą sekundę. Przy 4 godzinach kolarstwa ma to wielkie znaczenie. Połowa roweru za mną – 90km 2:11:30 NP. 294 ze  średnią prędkością 41,0km/h. Wszystko zgodnie z założeniami. Czuję się świetnie, pod nogą utrzymuje się zapas. Ze świetnym nastawieniem wjeżdżałam na trzecią pętlę. Odbieram od Doroty Red Bula z Colą. Napój, który ma być wsparciem od około 110-120 kilometra. 


 

Do 135 kilometra jadę zgodnie z założeniami. Utrzymuję równe, mocne tempo. Średnia 41,2km/h, moc w przedziale 290-300w. Plan ułożony w głowie – przyspieszyć na ostatnim okrążeniu. Niestety na 140 kilometrze wszystko zaczyna się sypać. Głowa i serce prą do przodu, jednak w tym momencie zaczynam odczuwać potworne spięcie pleców w odcinku lędźwiowym. Ból jest na tyle silny, że większość ostatniego okrążenia pokonuję w górnym chwycie. Każda próba przyjęcia pozycji aerodynamicznej powoduje spięcie pleców, m.biodorowo-lędzwiowego oraz przenosi się na ból w „czwórce”. Generowana moc w pozycji aero znacznie spada z 300w na 190-200w. Przekłada się to naturalnie na dużo wolniejszą prędkość jazdy. Co chwila staję w korby próbuję rozciągać nogi oraz plecy. Niestety nic to nie pomaga. Tracę cenne minuty. Jestem podłamany, przeczuwam, że liderujący T.Szala w tym momencie dokłada mi sporo minut. Ostatnie 20 kilometrów strasznie się dłuży. Zjeżdżam do T2 z ogromną stratą do prowadzącego T.Szali – około 17 minut, 180 kilometrów pokonuję z przeciętnym wynikiem 4:30:05. Odwieszam rower, na siedząco zakładam buty biegowe. Mimo, że jestem drugi czuję, że cała moc i forma wyparowały razem z bólem pleców. Biorę numer, czapkę, żele i ruszam na maratoński bieg.

 

Bieg 

Początek z dużym bólem w odcinku lędźwiowym. Jestem sztywny niczym kij od szczotki. Generalnie każdy z poprzednich maratonów rozpoczynałem bez luzu i świeżości. Liczę, że i tym razem nogi się rozbiegają na pierwszych 2-3 kilometrach. Niestety dziś przez całe 42 kilometry walczę z bólami mięśniowymi całej taśmy tylnej. Po zejściu z roweru nogi nie robią się z każdym kilometrem lżejsze jak podczas trzech poprzednich maratonów. Dziś z każdym pokonanym kilometrem zalewa je beton, a stopami czuję, że szuram po podłożu, bez dynamitu w kroku.

Biegnę w tempie na jakie w danym momencie pozwala ciało. Zanosi się na dłuuuugi maraton.

Tradycyjnie w Malborku siedmiokilometrowa pętla biegowa obstawiona jest przez #DawajKalachTeam. Na pierwszym kilometrze Dorota z mamą i chłopakami, drugi bufet Tata, trzeci punkt odżywczy zabezpiecza Remiś. Po trasie krąży brat Maciek z Natalią. Koniec pętli – Zamek to Wy Kibice: nie ważne jak jestem zmęczony, gdy przebiegam przez fosę wzdłuż zamkowych murów pojawia się uśmiech na mojej twarzy. Dziękuję za każde słowo wsparcia i dopingu na trasie. To jest moc, która nie pozwala mi odpuścić i się zatrzymać. 

 

 

Pierwsze 10 kilometrów biegnę w 39:15 (średnia 3:55/km). Skupiam się na odpowiednim odżywianiu. Na każdym punkcie odżywczym cola, woda, żel ALE. Niestety nogi się nie rozkręcają i już wiem, że będzie to jeden z najtrudniejszych biegów do pokonania. Zarówno psychicznie jak i fizycznie. Najgorsze dla głowy są nie kończące się kilometry, oczekiwanie, kiedy GPS zasygnalizuje kolejny przebiegnięty kilometr. Mając w perspektywie jeszcze 32 kilometry do przebiegnięcia staram się oszukać głowę i w czasie biegu stawiać sobie małe cele.

Od 11 kilometra nie schodzę z tempem poniżej 4’/km. Drugie 10 kilometrów pokonuję w 41:32 ze średnią 4:08/km. Półmaraton 21,097 1:25:25 (średnia 4:03/km) 

 

 

W nogach czuję, że druga połowa biegu będzie bardzo trudna. Zanosi się, że każdy kilometr będzie się dłużył. Nie pomyliłem się. Szukam wewnętrznej motywacji: Łukasz: „Jesteś w połowie biegu 7 godzin wyścigu za Tobą, zostało tylko 90 minut roboty i lecisz na lody do MC Donalda”. Cel dobiec do końca czwartej pętli. Jestem, 28 kilometrów biegu za mną. Tempo znacznie spada. Trzecią dychę przebiegam w 42:30 (średnia 4:15/km ). Zaczynam kalkulować, przeliczać z jaką stratą biegnie Ławka, który również na trasie zawodów przechodził swoje kryzysy. Kontroluję międzyczas na mijance w połowie pętli. Marcin biegnie troszkę szybciej. Jednak nie odrabia znacząco: około 10-20’’ na pętli. Przeliczam, że jeżeli złapię bombę nawet na 5’/km powinienem obronić drugą pozycję. 

Wiem, że w tym stanie nie mogę zaniedbać odżywiania. Od 30 kilometra żele nie chcą już „wchodzić” tak łatwo. Ładuję się głównie colą i wylewam na siebie w każdym punkcie wodę. Przyświeca mi jeden cel dotrzeć do mety. W tym momencie tempo w jakim biegnę zupełnie nie ma znaczenia. Do samej mety nie miałem pewności czy układ mięśniowy wytrzyma, nie zbuntuje się i oznajmi dość!!! Taki właśnie jest IronMan. To pokonywanie własnych słabości, walka z kryzysami z buntującym się ciałem. Detale mogą zaważyć o niepowodzeniu. Czwarte 10 kilometrów przebiegam w 44:30 (średnia 4:26/km). Drugą połówkę pokonuję w 1:32:15 (średnia 4:22/km). 

 

 

Na 40 kilometrze pojawia się Tomek Pomierny. Działacz zawsze potrafi dobrze zmotywować i dobrać odpowiednie słowa do panującej sytuacji: „jeszcze jedna pier..na fosa i jesteś na mecie”. Tylko się uśmiecham i odpowiadam również słowem, którego nie będę lepiej cytował. Zbieram się do „finiszu”, zbiegam ten ostatni raz do fosy przy głośnym wsparciu kibiców. Ostatni kilometr, brama zamkowa, ostatnie kroki po kostce brukowej. Tylko wzdycham, uffff to już koniec. Maraton pokonuję w 02:58:35. To były zdecydowanie najtrudniejsze 42 km podczas triathlonu na pełnym dystansie. Dopiero 10 dni po zawodach w Malborku otwieram wyniki. Tak!!! mam duży żal i smutek, a złość sportowa, aż ze mnie kipi, nie wyszło zgodnie z oczekiwaniami. 

Nie cieszę się z wyniku i miejsca, ale jestem dumny z siebie, że po raz kolejny pokonałem swoje słabości. W żadnym momencie nie odpuściłem. Jakbym się poddał i zszedł z trasy miałbym na pewno jeszcze większy żal i niedosyt. 

 

Teraz czas na zasłużony odpoczynek i regenerację. Za kilkanaście dni wrócę do porannego wstawania, znów przejadę i przebiegnę setki kilometrów, będę głodny ciężkich treningów. Zmotywowany do ciężkiej pracy. Sport nie jest dla tych którzy się poddają. Nigdy tego nie róbcie. Do zobaczenia w przyszłym sezonie na triathlonowych trasach. 

 

TEAM KALACH

Masz pytania? Napisz lub zadzwoń!

Copyright © 2021 Team Kalach by Pekrul.pl