Podobno blizny zdobią wojownika… Z Żyrardowa wracam z nowymi zdobieniami i z wynikiem grubo poniżej oczekiwań. Załamanie pogody, zła ocena sytuacji, poślizg na zakręcie i wywrotka. Plan na pierwsze zawody cyklu Garmin Iron Triathlon był inny, głupi błąd kosztował mnie wiele. Jak przebiegały zawody z mojej perspektywy? Zapraszam do relacji. 

ETAP PŁYWACKI

11.00 START. Temperatura wody w czasie startu w Zalewie Żyrardowskim ma 18 stopni, ale za chwilę się zagotuje i nikomu nie będzie zimno. Wbiegamy do wody walcząc o jak najlepsze pozycje. Bark w bark. Po 5-6 krokach ręka zawodnika startującego za mną ląduje na mojej twarzy. Chwytem zapaśniczym ściąga mi okularki  i powala na ziemię. Uwielbiam bezpośrednią rywalizację – bez odstawiania nogi. Zdarzało mi się dostać z łokcia czy stopy w głowę, zdarzało mi się płynąć z zakrwawioną wargą. Czasami ktoś przepłynie po mnie, czasami ja po kimś. „Pralka” i ferwor walki rządzą się swoimi prawami. Walczmy ostro, ale zawsze z zasadami fair play. Takie chwyty przeczą jednak wszystkim zasadom, którym hołduję. Mam nadzieję, że osoba, która wykonała na mnie ten manewr, przeczyta to i posłucha rady starszego kolegi i nie wybierze tej przeczącej zasadom fair play sportowej drogi. (Proszę, potraktuj to jako pierwsze i ostatnie ostrzeżenie) 

 

 

Szybko się podnoszę, uciekam lekko na pustą lewą stronę i utrzymuję kontakt z grupą. Na szczęście sytuacja ze startu nie spowodowała dużych strat i wywalczyłem dobrą pozycję. Do pierwszej boi na odcinku 100 m panuje duży ścisk, następnie stawka się rozciąga. Robi się luźniej. Oddech na prawą: rozpoznaję po okularkach Kaspra Tochowicza. Oddech na lewą i dostrzegam „Serka”. Na stopach natomiast czuję głaskanie zawodnika płynącego w nogach. Przede mną jeszcze jeden niezidentyfikowany zawodnik. Jest dobrze. Tylko trzymać tempo chłopaków. Do wyjścia z wody utrzymuję „swoją” grupę.  Z wody wybiegam z czasem 13’26’’ ( 1:22/100m )  z Bartoszem Hoffmannem – moim byłym podopiecznym pięcioboistą – z którym w ostatnim okresie wykonałem wiele dobrych treningów oraz Kacprem Tochowiczem. Z niewielką stratą za nami Bartosz Banach i Sergiusz Sobczyk. Ten skład daje szansę na stworzenie dobrej grupy do „wspólnej” jazdy na rowerze. 

 

Po 1’16’’ spędzonych w T1 ruszam na trasę kolarską. 

   

ETAP KOLARSKI: 

Trasa kolarska w Żyrardowie jest płaska, ale miejscami trudna technicznie ze względu na wąski asfalt i kilka trudnych 90-stopniowych zakrętów. Posiada również długie proste odcinki, które pozwalają rozwinąć wysokie prędkości. Na pętli dwie „beczki” nawrotowe 180 stopni. Bardzo dobra jakość asfaltu, poza jednym około kilometrowym odcinkiem, gdzie bezpieczniej jest złapać górny chwyt kierownicy (odcinek ten można jednak nie tracąc wiele ze średniej prędkości bezpiecznie przejechać blisko krawędzi drogi).  

Większość z Was zna trasę w Ślesinie. Trasę w Żyrardowie określiłbym jako „trudniejszy Ślesin”. Obawiałem się czy przejeżdżając przez okoliczne wioski zza zakrętu nie wyjedzie na jezdnię np. jakiś traktor, wybiegną psy albo koty. Nie miało to jednak miejsca. Jak zawsze, trasa kolarska przygotowana perfekcyjnie przez ekipę Labosport.

 

Etap kolarski rozpoczynam z Kasprem Tochowiczem. Dobre otwarcie pierwszych 5 km ze średnią mocą 336W (NP. 345W). Na pierwszych kilometrach ustawiam się za Kacprem. Samopoczucie bardzo dobre. Około 4-5. kilometra daję mu zmianę prowadząc przez kilka kilometrów. Następnie znów na czoło wychodzi Kacper i nadaje mocne, odpowiadające mi tempo. Z tyłu widać goniącego nas Bartosza Banacha. Około 15. kilometra próbuję dać zmianę Kasprowi, który jednak nie puszcza korby i nie daje się wyprzedzić. Przy mocnym równym tempie nie widzę potrzeby „palić zapałek”, dlatego po 30-sekundowej próbie odpuszczam. Chowam się za plecy Kaspra na ustawowe 12 metrów. Kasper nadaje tempo naszej grupce do końca pętli. Tuż przed beczką nawrotową wyprzedza nas Bartosz Banach. Mocno naciska w korby i wydaje się, że chce nas zostawić. Nie daję się jednak odczepić. Pierwszą pętlę – 22.5k przejeżdżam ze średnią mocą 327 ( NP 331W )  prędkością 42.5k/h w czasie około 31’30’’.

 

Przez całą drugą pętlę tempo naszej grupie nadają Tochowicz z Banachem. Trzymam się za nimi w odległości regulaminowych 12-15 metrów. Na 30. kilometrze drastycznie zmieniają się warunki atmosferyczne, które na ostatnich 15. kilometrach utrudniają utrzymanie stałej, wysokiej prędkości. Wjeżdżamy w chmurę gradową,a o nasze kaski rozbijają się małe gradowe kule. Po chwili grad zmienia się w ulewny deszcz. Asfalt robi się momentalnie mokry i śliski, koła na mokrej nawierzchni tracą przyczepność. Dojeżdżając do ostrych 90-stopniowych zakrętów wytrącam prędkość do minimum. Mocno wydłuża się droga hamowania na mokrym asfalcie.

Plan na ostatnie kilometry: bezpiecznie dojechać do strefy T2. Jadę dalej ok. 12-15 m. za chłopakami, którzy nadają tempo naszej grupie. Najtrudniejsze fragmenty trasy udało się bezpiecznie przejechać przy mocno padającym deszczu. Ostatni odcinek trasy kolarskiej biegnie po szerokiej, bezpiecznej drodze, gdzie prędkość wynosi około 45 km/h. Powoduje to, że zapominam o trudnych warunkach atmosferycznych. Zaczynam myśleć o biegu. Na przedostatnim kilometrze podczas przejazdu według mnie łatwego zakrętu, puszczam tylko korby obieram, tak mi się wydawało bezpieczny tor jazdy. Nie obniżam znacząco prędkości (41-43 km/h )  i wjeżdżam w zakręt jednak za szybko. Dochodzi do uślizgu przedniego koła, które traci przyczepność na mokrym asfalcie. Przy tej prędkości kończy się to bardzo bolesnym upadkiem. Zbijam dłoń, biodro, kolano oraz ścieram lewą stronę ciała. Wolno zbieram się z asfaltu niczym po bokserskim nokdaunie. Podnoszę rower i próbuję ruszyć, ale korba i łańcuch są zblokowane. Przez chwilę myślę, że ostatni kilometr będę musiał pokonać pieszo. Udaje mi się jednak uporać z tą awarią i kontynuuję wyścig, choć moc, morale i „lekkość” zostały na ziemi. Nie myślę o zejściu z trasy, choć przeczuwam, że ten błąd będzie mnie sporo kosztował. Nie mylę się, bo drugie okrążenie pokonuję w 34 minuty. Dystans 45k w czasie 1h04:50. 

 

ETAP BIEGOWY

Na bieg ruszam przygaszony, obity, bez zacięcia i charakterystycznego grymasu. W momencie kraksy uszło ze mnie całe powietrze i straciłem ochotę do ścigania. Nie odczuwam bólu fizycznego tylko ten moralny. Wzdłuż trasy słyszę doping (niezawodne dawajkalach), który dodaje mi sił. Uśmiecham się i zaczynam biec tak szybko, jak tylko mogę. Czuję jak po nodze, z biodra i kolana płynie krew. No, i ten nowiuśki strój #DAWAJKALACHTEAM, który odebrałem w dniu startu…. Wybiegając z T2 dociera do mnie wzrok i mina Doroty, która ewidentnie nie spodziewała się zobaczyć mnie w takim stanie. Całość 10.5k przebiegam ze stałym równym tempem 3:24/km. Zawody kończę z wynikiem 1:57:14 na ósmej pozycji. To najsłabsze miejsce w mojej historii startów cyklu „Garmina”. W piętnastu dotychczasowych startach na dystansie ¼ IM to moja druga meta bez pudła. Pierwszy raz było to w Piasecznie w… 2015 roku, kiedy ukończyłem zawody na czwartym miejscu. Gorzka pigułka, bardzo gorzka. 

 

 

 

Niezmiennie wielkie dzięki za każde #dawajakalch na trasie zawodów. Podziękowanie i gratulacje dla ekipy Labosport za przygotowanie kolejnych super zawodów. Do zobaczenia w Płocku. 

#dawajkalach 

 

 

TEAM KALACH

Masz pytania? Napisz lub zadzwoń!

Copyright © 2021 Team Kalach by Pekrul.pl