Uwielbiam nowe sportowe wyzwania. Takim był start „solo” w Aquaman SwimRun Międzychód. Dystans 21km ekstremalnie przełajowego biegu i przeszło 4,5 km pływania w wodach otwartych. Zawody zostały tak przygotowane, że nie mogliśmy narzekać na nudę. 

SwimRun to była kapitalna odskocznia od rutyny treningowej, standardowego treningu. Wspaniały nowy bodziec treningowy w przygotowaniach do kolejnych startów tri. Pomimo zmęczenia, kilku siniaków, zgubienia się na trasie – rywalizowałem z wielkim uśmiechem przez blisko 3 godziny. Wiem, że na pewno powrócę̨ na trasy SwimRun’owe.

Start 10.00 

Rywalizację rozpoczynam od 300 m biegu. Tempo spokojne, zajmuję drugą pozycję, oddając prowadzenie bardzo doświadczonemu, jednemu z najlepszych polskich SwimRuneów Jackowi Śliwnskiemu .  Po minucie biegu, pierwsze pływanie długości 420m w Jeziorze Bielskim. Wskazówki wolontariusza: „płyniecie w prawo, a następnie prosto na drugi brzeg”. Obieram nawigację „na Jacka”, który służy mi za boję kierunkową. 

 

 

Z wody wychodzę około 30 sekund za liderem – na drugiej pozycji. Kolejny segment to ponad 5 kilometrów biegania, głównie polnymi drogami. Od początku ruszam mocno. Zależnie od ukształtowania terenu tempo 3:30-3:50/km.  Najdłuższy segment biegowy zawodów ma być moją mocną bronią w walce o zwycięstwo. Słońce mocno praży. Robi się gorąco w neoprenowej piance. Pojawia się suchość w ustach. Rozsuwam suwak, zdejmuję czepek, zsuwam okularki na szyję – zgodnie z instrukcjami doświadczonych zawodników. Uzupełniam płyny – izotonik ALE RACE, który mam schowany w wewnętrznej kieszonce stroju. Na drugim kilometrze odrabiam stratę. Wysuwam się na prowadzenie. Buduję około minuty przewagi przed kolejnym segmentem pływackim. Po blisko 25 minutach biegu, krótkie 250 m pływania w Jeziorze Koleńskim – na drugi jego brzeg. Przyjemnie było schłodzić zgrzany organizm.  Od wolontariusza dostaję informację w którym kierunku płynąć: „lekko po skosie, w prawą stronę i zobaczysz niebieską flagę”. Podczas swimrunowej rywalizacji nie ma boi kierunkowych, dlatego bardzo ważne jest obranie odpowiedniej nawigacji. Co 4-5 ruch wynurzam głowę nad wodę i wyszukuję flagi, która nie chce ukazać się moim oczom. Zerkam za siebie. Widzę drugiego zawodnika, który płynie moim torem. Wygląda, że kierunek jest odpowiedni. W połowie jeziora dostrzegam wyjście z wody. Dopływam do brzegu, krótka walka z wodnymi roślinami. Na kolanach wdrapuję się po niewielkiej skarpie na brzeg i rozpoczynam kolejny biegowy segment. 

 

Zerkam na rozpiskę kolejnego odcinka – tylko 1,7 km biegu. Nie zdejmuję czepka, zsuwam tylko okularki. Tym razem przebijam się przez zacienione leśne chaszcze, krzewy, pokrzywy, przeskakuję połamane drzewa. Podążam wąską ścieżką wzdłuż brzegu jeziora. Nie ma mowy o wysokich biegowych prędkościach. Niestety odcinek 1,7 km zaczyna się wydłużać. Polar „lapuje” 3 kilometr biegu. Wygląda na to, że się zgubiłem. Niestety pobiegłem w złym kierunku.  Zatrzymuję się. Pojawia się nerwówka. Co robić? Zawracać czy biec dalej, biegnę przed siebie.  Dostrzegam w oddali wolontariusza. Szczęście, że ma mapę zawodów. Zerkamy w którym miejscu jestem. Muszę zawrócić, nadrabiam ponad 2,5km. Powracam na odpowiedni kierunek trasy zawodów. Spadam na drugą pozycję. Strata w tym momencie to ponad 3 minuty do lidera. 

 

Odnajduję wejście do wody – mam do pokonania ponad 400m. Na wyjściu z wody dopinguje i zagrzewa do walki #DawajKalachTeam. Kolejne bieganie to leśny odcinek z prastarymi dębami, między małymi jeziorkami o długości 4,2 km. Niestety mało pamiętam z tej części trasy. Byłem mocno zdenerwowany tym, że zgubiłem się i straciłem pozycję lidera. 

Kolejny segment najdłuższy odcinek pływacki (1km) w Jeziorze Bielskim. Na wejściu do jeziora dostaję wytyczne: „płyń na blok mieszkalny”. Jest, widać blok. Powinno być łatwo, prosto i przyjemnie. Płynę zgodnie z wytycznymi. Co kilkanaście ruchów wynurzam głowę sprawdzając czy widać budynek. Cały czas na widoku. Z każdym metrem jednak „halsuję” lekko w prawo. W pewnym momencie budynek ginie za cyplem, na którym ukazuje się niebieska flaga! Płynę do flagi myśląc, że to moje wyjście z wody. Po chwili okazuje się, że podążam nie do odpowiedniej flagi. Podpływa łódka, wolontariusz informuje mnie, że źle nawiguję i płynę do niewłaściwego wyjścia z wody. Wypływam zza cypla i znów łapię odpowiedni kierunek na blok mieszkalny. Niestety kolejne cenne sekundy stracone, dokładam dodatkowe 200m pływania. Po 16 minutach pływania docieram do lądu. Przede mną krótkie i szybkie 600 metrów biegu, z jedynym tego dnia około 100 metrowym asfaltowym odcinkiem. 

Na tym etapie zawodów trasa przebiegała również przez miejsce startu i mety. Przybiłem piątkę z Remisiem, Rodzicami, Dorotą, Stasiem oraz Szymkiem. Ze „startu” 300 metrów biegu w kierunku Cypla, z którego rozpoczynaliśmy pierwsze pływanie. Po 2 minutach biegu wskakuję do wody na 320 m pływania. 

Z opisu trasy pamiętam, że tym razem mam płynąć w lewo. Wytyczne od wolontariusza: „płyń w lewo na połamane drzewo”. Szybka analiza, wyszukuję połamanego drzewa na drugim brzegu – oddalonego 300 metrów. Jest, widzę, okularki na oczy, pływak pomiędzy nogi i wskakuję do wody. W oddali widzę lidera, obieram kierunek „na niego”. Płynę, podnoszę głowę, ale niestety drzewa nie ma – znikło, zlało się z lasem, lidera wyścigu również już nie widzę. Wzmaga się fala i wiatr. Łapię kilka „kufli” wody. Walczę z żywiołem wody, pragnę jak najszybciej dostać się na drugi brzeg. Zmęczenie narasta, to już ponad połowa dystansu za mną. Tylko 300 metrów pływania, a ten odcinek zmęczył mnie subiektywnie najbardziej. Wymęczony dopływam do połamanego drzewa. 

Kolejny segment to jedynie 2 kilometry biegu z niezapomnianym odcinkiem przez „powaloną rzekę”. Około 200-300 metrów brodzenia po kostki w wodzie pomiędzy połamanymi konarami drzew dało moc niezapomnianych wrażeń. Nogi już bardzo zmęczone nie miały dobrej stabilności. Bezwładnie uginały się na nierównym terenie. Zaliczyłem dwa upadki. Mimo wszystko cały czas z uśmiechem na twarzy, bo zabawa była fantastyczna. Przebijam się przez rzekę wdrapuję na skarpę i kieruję się w kierunku Jeziora Koleńskiego, gdzie do pokonania mam 250 m pływania

 

Odcinek ten pokonuję po raz drugi. Zatem z nawigacją nie ma problemu. W prawo po skosie do niebieskiej flagi. Na biegu ponownie do pokonania „Koleńskie leśne chaszcze”, połamane drzewa, na odcinku 1,7 km. Następnie 410 m pływania z pierwszej części wyścigu. 

Dalej 200 metrowy odcinek „sprinterski” … przez „Powaloną rzekę”. Dostaję wskazówki od Taty „w lewo, pod mostem”, odpowiadam „jakim znowu mostem”. Jestem już naprawdę zmęczony. Nogi uginają się na nierównym, grząskim terenie. Przeskakuję powalone konary drzew.  Zaliczam znów dwie wywrotki na niestabilnym podłożu. Jest, wreszcie koniec rzeki, a następnie 800 metrów pływania w Jeziorze Bielskim. 

Wytyczne od wolontariusza: „w lewo wzdłuż brzegu, aż zobaczysz czarną flagę”. Zapominam założyć na oczy okularki. Miotam się chwilę w wodzie. Dobra, wydaje się, że są w odpowiednim miejscu. Po chwili jednak lewe oko zalewa woda. Płynę. Zrywa się wiatr, niebo pokrywają ciemne chmury. Wygląda, że nadciąga burza, o której wspominali organizatorzy w czasie odprawy. Wzmaga się fala. Wypatruję czarnej flagi. Nie widać. Ciało się wychładza, zaczynam odczuwać chłód. W oddali pojawiają się łódki z ratownikami. Obieram ten kierunek. Dobra decyzja. Podnoszę głowę i po chwili na horyzoncie odnajduję pomost z czarną flagą. Dopływam do brzegu i ruszam na 5 kilometrowy segment biegu. 

 

Piękna pogoda, która towarzyszyła do tej pory, w kilka minut zmieniła się diametralnie. Ulewa i wielkie krople zamieniają biegową trasę w błotnistą drogę. Dodatkowo silny wiatr wychładza zmęczony organizm. Brakuje przyczepności pod nogą. Szukam twardego podłoża. Biegnę polem, przez trawy i zboża. Tempo dużo wolniejsze niż na pierwszej piątce tego samego odcinka: 4:00 – 4:10 /km. – 20 minut biegu i rozpoczynam ostatnie 420 m pływania. Baniak między nogi, okularki na oczy. Znam już dobrze odcinek, który mam do pokonania. Obieram odpowiednią nawigację i po 6 minutach melduję się na brzegu, gdzie czeka na mnie Tata. Zbijamy „Piątkę” i ostatnie 300 metrów biegu do mety. Zawody kończę na drugiej pozycji z wynikiem 02:44:06. 

 

To było świetne sportowe doświadczenie. Lądem i wodą przez lasy, jeziora, mokradła, pola, krzaki siłą własnego ciała i tylko z tym co mamy na sobie daje poczucie wolności, jak i bliskiego obcowania z naturą. To zupełnie inny rodzaj wysiłku i rywalizacji niż triathlon. Na pewno nie był to mój ostatni start w biegowo pływackiej imprezie. Do zobaczenia!!! 

 


 

 

 

TEAM KALACH

Masz pytania? Napisz lub zadzwoń!

Copyright © 2021 Team Kalach by Pekrul.pl