Na swój drugi start na dystansie IRONMAN musiałem czekać rok. Niestety pandemia pokrzyżowała mi zaplanowany wcześniej majowy start w Brazylii.
Z Malborkiem mam tylko pozytywne sportowe wspomnienia. To tutaj, u bram Zamku Krzyżackiego, zdobyłem swoje dwa złote medale Mistrzostw Polski: w 2017 roku na dystansie IM70.3 oraz w 2019 roku na dystansie IM140.6. W 2020 roku przyjechałem utrzymać złotą passę. To był mój cel.
Przygotowania do zawodów przebiegały bez zakłóceń. Bardzo dobrze przepracowany okres przygotowawczy oraz udane sprawdziany na krótszych dystansach optymistycznie nastawiały mnie przed startem w Malborku. Sporo pewności dał mi ostatni sprawdzian 3.8km Aqua w Nieporęcie. Wynik 53:30 pozwolił nabrać dużej pewności siebie w tej dyscyplinie. Pełen motywacji, wiary w siebie i pewny formy przyjechałem do Malborka bronić złota.
Wiedziałem, że obrona tytułu będzie bardzo trudna. Na liście startowej zawodów w Malborku najlepsi polscy „długasi”. Szacowałem, że do zdobycia medalu będzie trzeba znacząco poprawić wynik z poprzedniego roku. Nie pomyliłem się. Złote 08:21:20 z zeszłego roku w tym nie dawało medalu. Czułem moc, ale wiedziałem, że dystans IM potrafi rządzi się swoimi prawami i za każdy, nawet najmniejszy błąd na trasie, będzie można srogo zapłacić, szczególnie po 35. kilometrze biegu. Dlatego z wielką pokorą i szacunkiem podszedłem do dystansu 226 km.
Dzień zawodów:
Pobudka 3:00 i jedno z najtrudniejszych zadań tego dnia: śniadanie. Sprawdzone, przetestowane przed długimi i najtrudniejszymi treningami, oparte na energii z węglowodanów: ryż, dżem, miód, białe pieczywo, banan, jogurt naturalny, kawa, izotonik Ale Race, baton energetyczny Ale Energy Musli Bar.
5:00 Melduję się w strefie zmian.
Ostatnie dopieszczenie i sprawdzenie sprzętu kolarskiego i biegowego. Napełniam bidony i przygotowuję żele.
5:20 rozpoczynam rozgrzewkę.
Na początek 10 minut spokojnego biegu, ćwiczenia dynamiczne na lądzie. Skupiam się przede wszystkim na górnych partiach mięśniowych odpowiadających za pływanie.
5:40 zakładam piankę oraz doładowuję energię ulubionym cytrynowym żelem ALE. Mając w pamięci zeszłoroczne skurcze łydek i stóp na ostatniej pętli pływackiej, smaruję najbardziej wrażliwe miejsca maścią rozgrzewającą. Dzięki temu bez dyskomfortu z powodu zimna pokonuję pływanie. Wchodzę na 400 m do wody. Dogrzewam i pobudzam się kilkoma krótkimi, dynamicznymi przyspieszeniami.
START 6.00
ETAP PŁYWACKI 00:55:30
Temperatura wody w Nogacie 16-17 stopni, temperatura powietrza 12 stopni.
Na linii startu ustawiamy się wg numerów startowych. „Jedynka” pozwala mi zająć miejsce w pierwszym szeregu bardzo wąskiej linii startowej obok Wilka, Ławki i K. Augustyniaka. Tutaj kończą się przyjaźnie, a zaczyna sportowa rywalizacja. Wszyscy szeroko ramiona, bark w bark i walka o jak najlepszą pozycję startową. W takich momentach zawsze przypominają mi się zawody w biegach przełajowych, podczas których bardzo ważne były pierwsze metry po wystrzale startera. „Przełaje” możne porównać do panującej podczas pływania „pralki” i walki o pozycję do pierwszej boi. Jestem dobrze zaprawiony w takich startach i uwielbiam bezpośrednią sportową bliską rywalizację.
Charakterystyczny sygnał trąbki startera F. Szołowskiego rozpoczyna naszą rywalizację na dystansie 226 kilometrów. Pierwsze 200 m „idę w trupa”. Do pierwszej boi (400m) utrzymuję bardzo mocne tempo. Dążę do złapania grupy. Po minięciu drugiej boi obieram kierunek na 3 filar mostu – najkrótszą drogę do trzeciej boi. Wystawiam głowę wysoko nad powierzchnię wody. Weryfikuję kto jest w moim pływackim „teamie”. Po charakterystycznej piance, poznaję, że prowadzi S. Sobczyk. Jest bardzo dobrze. To motywuje. Wiem, że nie mogę tego puścić. Muszę tylko „trzymać nogi”. Płynie się bardzo komfortowo, tempo nie sprawia mi większych problemów.
Na trzeciej pętli zaczynamy dublowanie. Muszę być czujnym, żeby nie zaplątać się w wolniejszych pływaków, nie zgubić grupy. Wymaga to częstej kontroli, gdzie znajdują się moi towarzysze. Mijamy co chwilę wolniejszych pływaków, skaczemy raz w prawo raz w lewo, raz szybciej raz wolniej. Mimo tego cały czas utrzymuję tempo nadawane przez lidera mojej grupy. Dopływamy do wyjścia z wody. Wdrapuje się po schodach, kontrola kto jest ze mną: K. Augustyniak, „Sero”, B. Banach. Bardzo dobra ekipa do wspólnej jazdy kolarskiej. Dostaję pierwsze informacje o stracie do czołówki, pomiędzy 4-5 minuty. Jestem zadowolony. To było bardzo dobre pływanie. Zmotywowany ruszam do kolarskiej rywalizacji.
ETAP KOLARSKI 04:27:04
Odpalam licznik, ale pomiar mocy się nie łączy się z zegarkiem. Nie stresuje mnie to jednak, bo, po tylu latach treningu, znam już dobrze swój organizm i wiem, na co mogę sobie pozwolić. Wyjeżdżając z T1 100 metrów przede mną widzę Sergiusza. Szybko do niego dojeżdżam i zachowując regulaminowe 12 metrów strefy draftingu, rozpoczynamy współpracę.
Na pierwszych 45. kilometrach daje o sobie znać pogoda. Chłodna woda Nogatu i niska temperatura powietrza powodują, że górne partie mięśniowe robią się wychłodzone. Jest mi zimno i myślę o tym, żeby poprosić ekipę supportową o gorącą herbatę. Pamiętam jednak, że około 9:30-10.00 powinno pojawić się słońce. Tak się dzieje i z każdą minutą robi się coraz cieplej. Współpraca z Sergiuszem układa się idealnie do 90 km. Zmieniamy się na prowadzeniu co 2 kilometry, a w międzyczasie dojeżdża do nas Bartosz Banach, który co jakiś czas również włącza się do współpracy. Utrzymujemy średnia prędkość 41km/h. Jest to jednak dużo wolniej od prowadzących M. Ławickiego i M. Sowińskiego. Na każdej pętli chłopaki wrzucają nam 2 minuty. Po 90. kilometrze zostaję sam – najpierw odpuszcza „Serek”, a kilkanaście kilometrów dalej Bartosz. Jadąc na „solo” na trzeciej pętli utrzymuję cały czas dobrą średnią 41km/h.
Zbliżam się do 150. Kilometra – plan był taki, żeby podkręcić tempo, jeśli będę czuł się dobrze. Niestety czwarta pętla staje się bardzo trudna do wytrzymania w pozycji aero i na około 140. kilometrze pojawia się ból w odcinku lędźwiowym. Skutecznie hamuje mnie to przed rozwijaniem założonej prędkości. Co kilka kilometrów rozciągam ciało, ale na niewiele się to zdaje. Przechodzę często w górny chwyt. Ból odcinka lędźwiowego i wzmagający się, niekorzystny, wiatr powodują, że moja średnia prędkość spada poniżej 41km/h.
Końcowe 10 kilometrów to dodatkowa walka z przeciwnym wiatrem. Prędkość momentami spada do 33-34km/h. W mojej głowie pojawia się zwątpienie. Niech ta cholerna jazda wreszcie się skończy. Chcę już zacząć biec, bo nie wiem, ile wytrzymam na rowerze. Już coraz bliżej. I wreszcie jest – upragniona belka na 180. kilometrze. Kolarstwo kończę na czwartej pozycji i wiem, że muszę mocno podgonić, jeśli chcę obronić tytuł Mistrza Polski.
ETAP BIEGOWY 2:45:53
Schodząc z roweru czuję ból – to mocno spięty odcinek lędźwiowy kręgosłupa. Z bólem pleców, grymasem na twarzy i na sztywnych nogach dobiegam do T2, gdzie zakładam karbonowe NB FuelCell TC i spędzam 01:57. Słyszę Michała Niewiadomskiego (KM Sport), który wylicza straty do chłopaków. W tym momencie nie ma to dla mnie znaczenia. Czuję tylko spięte plecy i zmęczenie po etapie kolarskim. Zabieram w zęby pasek z numerem, rozkładam po kieszeniach żele energetyczne i pełen wątpliwości rozpoczynam 42 kilometrowy etap biegowy. Na pierwszym kilometrze biegu słyszę niesamowity hałas. Biegnę wzdłuż szpaleru kibiców z niewiarygodnym dopingiem. Na tę krótką chwilę zapominam o bólu pleców (Dzięki!). Biegnę dalej, ale nie czuje świeżości w nogach. Cała pętla biegowa obstawiona przez #dawajKalachTeam. Pierwszy bufet Dorota, drugi bufet Tata, po drodze brat Maciek z Natalią, trzeci bufet to @RunEat, okolice Zamku – Trenerzy Tomek i Dorian, ale największy hałas robicie Wy – kibice. Nieważne jak jestem zmęczony, ale zawsze przy Zamku pojawia się uśmiech na mojej twarzy.
Pierwszy kilometr biegu, pierwszy bufet, gdzie oczekuje z izotonikiem i magnezem Dorota. Przechodzę kryzys, a przede mną starcie z maratonem. Złe myśli napływają do głowy. Na drugim kilometrze czeka na mnie Remiś, któremu krzyczę, że „k***a, nie dam rady”. Pyta, co ma przygotować, ale tylko odburkuję i biegnę dalej. Nie mam siły. Wszystko mnie boli. Wiem jednak, że nie odpuszczę. Rozmawiam ze sobą i się motywuje. „Nie po to poświęciłeś tyle godzin treningu. Mnóstwo wyrzeczeń. Poświecenia. Nie możesz teraz odpuścić. Ciebie boli!? Ich na pewno też! Walcz”. Walczę!!! Pomimo kryzysu pierwsze 6 kilometrów biegnę zgodnie z założeniami: 3:49-3:43-3:49-3:44-3:44-3:41/km. Z każdym kilometrem ból schodzi, a nogi stają się lżejsze. Jest dobrze! Wracamy do gry! Redukuję straty do chłopaków. W pierwszej kolejności skupiam się na dogonieniu 3. zawodnika. Początkowo był to S. Najmowicz, a następnie M. Ławicki. Tempo do 21 km utrzymuje w przedziale 3:44-3:50/km. Półmaraton przebiegam z czasem 01:22:00.
Bardzo dobry bieg pozwala mi na 20. km wejść w strefę medalową, ale to nie jest mój cel. Muszę to wygrać, a nawet jeśli nie uda mi się tego zrobić, muszę czuć, że zrobiłem wszystko, aby zwyciężyć. Mijam Ławkę, którego spycham na czwartą pozycję. Do drugiego Sebastiana 45 sekund. Wiem również, że biegnę od niego szybciej. Głowa i mięśnie na tym etapie bardzo dobrze ze sobą współpracują, a kilometry mijają szybko i dystans się nie dłuży. Na każdej z pętli korzystam ze wsparcia mojego suportu: cola, izotonik, woda, w zależności od tego na co mam w danej chwili ochotę. Energetycznie wspomagam się również żelami. Po 20. kilometrze biegu tempo spada: 21-32 km waha się pomiędzy 3:55 – 4:05/km. Jest jednak na tyle mocne, że pozwala odrabiać stratę do Sebastiana. Doganiam go około 26 kilometra. Został „tylko” jeden. Czy starczy mi sił i dystansu, żeby dogonić Miłosza? Czy Miłosz da się dogonić? Mijam 32. Kilometr – strefa bufetu z Remisiem – i dowiaduję się, że mam 6 minut straty. 6 minut na takim dystansie, na tym poziomie, to wieczność. Wiem, że uda mi się go dogonić tylko, jeśli poszarżował i po 35. Kilometrze złapie bombę. Buduję bezpieczną przewag nad Sebastianem i walczę o nową życiówkę. Jestem gotowy w każdej chwili zaatakować mocniej, jeśli tylko pojawi się szansa, że dogonię Miłosza. Zmęczenie narasta. Mięśnie robią się coraz cięższe i twardsze. Zwalniam do 4:10/km i kończę 6 pętle, która była najtrudniejsza z całego biegu pomijając pierwsze 2 kilometry. Wbiegam na ostatnie 7 kilometrowe okrążenie. Miłosz nie zwalnia. Jest za mocny. Wiem już, że go nie dogonię, ale nie zamierzam teraz zwalniać. Zostało tylko 30 minut biegu. Przy 8. godzinach wysiłku to bardzo krótki odcinek. Dorota informuje mnie, że strata do Miłosza wciąż oscyluje w okolicach 6 minut. Nie ma sensu zrywać tempa. Biegnę swoje 4:05-4:10/km i czekam na rozwój sytuacji na ostatnich kilometrach. Pod nogą zostawiam trochę mocy, tak na wszelki wypadek, ale wiem, że tym razem Zamek zdobędzie ktoś inny. Na każdym z bufetów łapię energię od ALE: żel, cola, izo, woda. Nie mam już siły, ale wiem, że odnajdę w sobie rezerwy, jeśli tylko pojawi się szansa, żeby dogonić Miłosza. Nic z tego. Ostatnią pętlę pokonuje on w bardzo dobrym tempie bez kryzysu. Również bez większego kryzysu, choć bardzo zmęczony docieram do mety po 08:11:56. Wynik poprawiony o 10 minut. Srebrny medal Mistrzostw Polski. Marzyłem o złocie, ale jestem bardzo zadowolony i dumny z tego co zrobiłem podczas zawodów. Ledwo stoję na nogach, ale nie myślę o odpoczynku. Chcę rewanżu. Chcę się znowu ścigać. Tak !!! Chcę urwać te cholerne 12 minut…
Dekoracja medalowa 22:00
Dziękuję Wam za wsparcie, za doping i za to, że dzięki Wam przestały mnie boleć plecy.
Teraz czas na szybką regenerację. Dwa tygodnie po starcie w Malborku kolejna walka o medale Mistrzostw Polski w moim rodzinnym Płocku na dystansie IM 70.3.
Zapraszam również do przeczytania artykułu Remisia, jak mój start wyglądał z widoku Kierownika suportu http://runeat.pl/ironman-od-zaplecza/?fbclid=IwAR2gPkDUrwVrDnZOvU1hlNbH6eaFsrsUu6mjhkfaFrU88YdNofMZy7oOaUk