To mój trzeci start w Ślesinie. Dwa poprzednie zakończyły się życiówkami i z takim samym celem przyjechałem na zawody w tym roku. W głowie pojawia się myśl, żeby powalczyć o poprawienie czasu z 2016 roku o 8 sekund i uzyskanie 01:53:59 lecz, aby to zrobić, muszę pojechać szybki rower – 01:02:30-01:03:00. 

 

Mimo że trasę kolarską znam bardzo dobrze, w piątek przed zawodami zaplanowałem jej rekonesans. Chciałem sprawdzić jakość asfaltu i przypomnieć sobie każdy zakręt. Wam również polecam zawsze zapoznać się z trasą rowerową, nawet jeśli macie pokonać ją autem. 

  

10 – 9 – 8 – 7 … 10.50  – START Garmin Iron Triathlon Ślesin 

 

Początek pływania bardzo luźny. Dużo miejsca dla wszystkich. Bez przepychania. Bez „pralki”. Obieram kurs na pierwszą boję. Pierwsze 150 metrów płynę na pełnej mocy. Następnie w prawo i obieram kurs na most. Po około 600-700 metrach łapię zawodników z dystansu 1/8 IM.  Robi się ciasno. Troszkę slalomu i na ostatnią boję, dla bezpieczeństwa, ruszam szerokim łukiem. Nie muszę przedzierać się przez zawodników kończących krótszy dystans. Podczas wyjścia z wody panuje dość duży tłok. 

 

Przy dopłynięciu do wyjścia z jeziora Ślesińskiego nadziewam się na piętę zawodniczki z dystansu „krótkiego”, która na mój nos wyprowadza „prawy prosty piętowy” ?Lekko zamroczony wspinam się po schodkach. Pływanie zajmuje mi 12:44 minuty. 

 

400-metrówy dobieg do T1 to głośny doping kibiców, wśród których jest #teamkalach, czyli Dorota, Staś, Szymon i Rodzice. Wpadam do T1,  gdzie znajdują się już najgroźniejsi tego dnia rywale: T. Szala, S. Sobczyk i K. Augustyniak. 

Jest tłoczno. Trasa do belki startowej przypomina „pralkę” podczas pływania. Nie mogę wskoczyć na rower. Mijam belkę o około 10 metrów i dopiero wtedy udaje mi się dosiąść mojego Treka.  W tym czasie „ćwiartka” łączy się z 1/8 IM i muszę uważać, żeby nie zaliczyć kraksy. Przez pierwsze 5-6 km jadę na pełnej koncentracji. Muszę kontrolować swoją jazdę, ale też i innych zawodników na trasie. Pamiętam o zasadzie „ograniczonego zaufania” i walczę o pozycję. „Lewa wolna”, krzyczę, co przy prędkości ok. 45km/h nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy. W tym czasie wysuwam się na drugą pozycję. Dopiero na 10 kilometrzee udaje się  zapiąć buty kolarskie.  

 

T. Szala jest cały czas w zasięgu wzroku – strata 10-15 sekund. Na 12. kilometrze kasuję stratę do Tomka i po pierwszej pętli prowadzimy z przewagą około 15-20‘’ nad trzecim S. Sobczykiem. Na drugiej pętli jest już wiele luźniej i możemy skupić się tylko na rywalizacji. Do 35. kilometra jedziemy wspólnie z Tomkiem, utrzymując wysoką średnią około 43km/h.  Do tego momentu nasza współpraca układa się bardzo dobrze.  Od około 36. kilometra nikt z nas nie chce wziąć na siebie ciężaru mocnego prowadzenia. Wykorzystuje to S. Sobczyk, który nas dogania, wychodzi na prowadzenie i daje bardzo mocną zmianę. Jest w formie! Zapowiada się ostra rywalizacja na biegu. Do 40. kilometra mocno naciskam na korby i waty idą w górę – licznik wskazuje momentami 330-350W. Prędkość rośnie. Następnie na czoło wychodzi T. Szala, który poprawia robotę „Serka”, a ja ustawiam się jako trzeci obserwując sytuację. „Dziura” pomiędzy Tomkiem i Sergiuszem robi się coraz większa. Podkręcam tempo i przeskakuję na drugą pozycję i ustawiam się 10 metrów za Tomkiem.   Do T2 zjeżdżamy we trzech. Rower 01:03:06. 

W T2 zabieram przygotowaną „wyprawkę”: numer, czapkę, zmrożoną wodę oraz ALE Late żel (polecam smakoszom kawy) i, po 41 sekundach w strefie, ruszam na bieg. Wybiegam razem z Tomkiem. Nie ma z nami Sergiusza.

 

Jest już bardzo gorąco (tutaj należą się brawa dla organizatorów za przygotowanie lodu w strefach bufetu). 

 

Tempo pierwszych dwóch kilometrów oscyluje w okolicach 3:15 – 3:20. Jest dosyć żywo. Tomek naciska i, co chwila, wysuwa się o krok przede mną. Kontroluję tempo. Nie ma co się podpalać. Pierwsza pętla. Pierwsze 2,5 kilometra za nami. Strefa bufetowa, a w niej chłodzę organizm – woda, gąbka, lód pod strój i pod czapkę. W tym momencie Tomek odpuszcza, a ja utrzymuję tempo. Jest szybko i wiem, że nie ma potrzeby podkręcać biegu w tym upale. Na mijance kontroluję, gdzie jest Sergiusz – mam około 200 metrów przewagi. Piąty kilometr i znów bufet: woda, lód i żel. Brak kryzysu. Patrzę na zegarek i analizuję czas. Przeliczam, ile zostało, żeby rozmienić 1:50. Tego nie dam rady, ale jest duża szansa zaatakować 1:54. Zaczynam walczyć o jak najlepszy czas. Po 3 pętli znów kontrola. „No, Kalach, zbieraj się, bo 1:53 jest do złamania”. Odpalam nitro w moich New Balancach i walczę. Kilometr przed metą kontrola czasu i niesiony dopingiem kibiców nie odpuszczam. Widzę metę, ale moje oczy patrzą tylko na zegar. 1:52:50, 1:52:51. Sekundy uciekają. Dociskam i wpadam na metę z czasem 01:52:57! Zdążyłem! TAK! MAM TO! Nowy rekord cyklu „Garmina” na dystansie ¼ IM. Zwyciężam! 

To były bardzo szybkie zawody. Drugi na mecie Sergiusz Sobczyk wpada z czasem 01:53:50, a trzeci Tomasz Sala 01:54:35. Gratulacje chłopaki i dzięki za świetną sportową rywalizację. 

 

Jestem dumny z osiągniętego wyniku. Zawody w Ślesinie pozwoliły mi uwierzyć mocno w siebie i podbudowały morale.   Jeszcze niecałe dwa miesiące temu byłem z formą w „czarnej d…’’, ale teraz wygląda to już bardzo obiecująco. Trzymam się tego, co powiedziałem po zawodach w Płocku: „jutro wstanę z myślą, żeby być jeszcze szybszym i jeszcze lepszym”. 

 

 

#dawajkalach

TEAM KALACH

Masz pytania? Napisz lub zadzwoń!

Copyright © 2021 Team Kalach by Pekrul.pl