Mój Płock. Moje miasto.
Nadwiślańska panorama z wysokości Wzgórza Tumskiego. Jestem dumny, jak pięknie prezentuje się miejsce zawodów. Mam do tego miejsca wielki sentyment. Tutaj stawiałem swoje pierwsze sportowe kroki. To również wspaniałe wspomnienia z lat młodzieńczych. To przecież moje osiedle, gdzie niecały kilometr od mety znajduje się mój rodzinny dom. Zawsze bardzo się cieszę, kiedy do rywalizacji sportowej staję w moim rodzinnym Płocku. Z dumą reprezentuję moje miasto wszędzie, gdzie startuję. Wygrywać na swoim terenie to marzenie każdego sportowca. Z takim też planem stanąłem na linii startu inauguracyjnych zawodów cyklu Iron Triathlon Garmin Płock. Mocna stawka polskich zawodników zapowiadała bardzo ciekawą rywalizację i zacięty bój o „pudło”.
Pływanie Start 11.00 – Zalew Sobótka.
Formuła „rolling startu” była dla mnie debiutem. Zdecydowanie preferuję jednak start masowy. Tłok, ścisk, łokcie, bezpośrednia walka. Lubię, kiedy nikt nikomu nie odpuszcza, a woda się gotuje. Dla mnie to kwintesencja sportu. Uwielbiam taką formę bezpośredniej rywalizacji. Zawsze przypominają mi się wtedy biegi przełajowe i walka o wyrobienie jak najlepszej pozycji na starcie. To było bardzo dobre doświadczenie pod obecną rywalizację w triathlonie.
Startuję w pierwszej sześcioosobowej grupie. Sami świetni pływacy, nie licząc mnie 🙂 Ruszamy. Jest ogień, jak zawsze na początku. Wąski start powoduje, że na pierwszych metrach mocno się kotłuje. Mam to, co chciałem 🙂 to co lubię. I po co mi to ? 🙂 Po 150 m brakuje tlenu, nie ma techniki. Wdech. Wydech. Staram się chwycić tlen w płuca. Walczę o niego. Chłopaki mi uciekają, a ja robię wszystko, żeby im na to nie pozwolić. Do pierwszej boi to się udaje. Następnie długa prosta i stawka się rozciąga. Teraz już myślę o technice, dobrym pociągnięciu pod wodą. Jeszcze przez momentem zalany „kwasem” organizm uspakaja się. Łapię swój rytm. Czołówka jest w zasięgu wzroku. Trzecia boja i połowa drogi za mną. Dochodzę K. Augustyniaka. Walczę o kolejne metry. Czwarta boja. Do brzegu mam ok 300 metrów. Widzę, że ktoś przede mną płynie. To daje motywację do wykrzesania jeszcze większej mocy. Dopływam do brzegu. Pionizacja. Jak zwykle błędnik wariuje i lekko mną miota. Jestem na brzegu. Pływanie zajmuje mi 12:58.
Po wyjściu z wody organizatorzy przygotowali strefę T0. Można zostawić piankę, założyć buty. Jednak wiąże się to z utratą kilkunastu sekund. Na pewno bezpieczniej taki dystans pokonuje się w obuwiu i wygodniej bez pianki. Decyduje się nie korzystać ze strefy T0. Teraz czas na wspinaczkę. Na legendarny, kilometrowy dobieg do T1 usytułowanej na Starym Rynku, w samym sercu Płocka. Odcinek, który najbardziej wyróżnia płocki triathlon. Tego nie doświadczycie nigdzie indziej w Polsce. Blisko kilometrowa wspinaczka z przewyższeniem blisko 100 m zostawia ślad w organizmie w kontekście dalszej rywalizacji.
Po wyjściu z wody organizatorzy przygotowali strefę T0. Można zostawić piankę, założyć buty. Jednak wiąże się to z utratą kilkunastu sekund. Na pewno bezpieczniej taki dystans pokonuje się w obuwiu i wygodniej bez pianki. Decyduje się nie korzystać ze strefy T0. Teraz czas na wspinaczkę. Na legendarny, kilometrowy dobieg do T1 usytułowanej na Starym Rynku, w samym sercu Płocka. Odcinek, który najbardziej wyróżnia płocki triathlon. Tego nie doświadczycie nigdzie indziej w Polsce. Blisko kilometrowa wspinaczka z przewyższeniem blisko 100 m zostawia ślad w organizmie w kontekście dalszej rywalizacji.
Płocką Skarpę zdobywam w piance i na „bosaka”. Dzięki temu odrabiam stratę do czołówki. Mam bezpośredni kontakt z rywalami, choć wiem, że za chwile stracę kilkanaście sekund. Oni biegną już bez pianek, ja muszę jeszcze pozbyć się swojego Salfisha. Porównując moją zmianę do roku 2017, gdy miałem postój w T0, to w tym roku urwałem 32 sekundy. Z T1 wybiegam z około 20-sekundową stratą do grupy. Mam ich w zasięgu wzroku.
Rower
Dostaję informacje, że do Tomka Brembora strata wynosi 50 sekund. Pierwsza myśl: niedużo. Po 3-4 km łapię grupę. Wydaje się, że w piątkę powinniśmy łatwo „skasować” stratę do lidera, jadąc „po zmianach” zgodnie z regulaminem 10m draftingu. Wychodzę na czoło grupy. Prędkość średnia lekko powyżej 40 km/h. Początek pofałdowany, lekko pod wiatr. Wydaje się, że noga dobrze pracuje. Na „mijance” łapię międzyczas do Tomka i zauważam, że na 12. km do swojej przewagi dorzucił około 20 sekund. Liczę, że ktoś z chłopaków da mi zmianę, ale żaden się do tego nie kwapi. Nic to. Tomek też jedzie sam. Walczę na solo w myśl zasady „umiesz liczyć, licz na siebie”. Po nawrotce powinno być szybciej. Uwielbiam przecież jeździć z wiatrem. Niestety prędkość nie rośnie (średnia to 40,5km/h). Po 22,5km strata do Tomka wzrasta o kolejne 30 sekund. Na beczce nawrotowej próbuje rozerwać naszą grupę i naciskam mocno w korby. Grupa się rozciąga, ale po chwili widzę, że znów się zjeżdżamy. Liczę, że na drugiej pętli uda się „coś” odrobić lub choć nie stracić do Tomka. Decyduję, że do kolejnego nawrotu będę jechać na czele, a później „puszczam korby” i daję nogom się zregenerować przed biegiem. Na około 34. kilometrze na czoło grupy pościgowej wychodzi Piotrk Ławicki. Tempo rośnie, a ja się chowam w odległości 10 metrów. Tomek na drugiej pętli na solo dokłada nam kolejne sekundy i strata po pływaniu i rowerze wynosi już blisko 3 minuty. Będzie trudno odrobić to na dystansie 10km biegu. Rower tego dnia bardzo przeciętnie 01:06:46.
Bieg
40 sekund w T2 i ruszam na bieg. Trzeba się śpieszyć, żeby chłopaki nie odbiegli. Łapię czapkę, numer oraz żel z kofeiną ALE. Na początku biegnę wspólnie z P. Ławickim, J. Tyczyńskim oraz T. Szalą. Czuję „zapieczone” nogi, choć tempo w okolicach 3:20-3:25/km. Urywamy się P. Ławickim od grupy i „bark bark’’ biegniemy do około 4 kilometra. W tym momencie Piotrek mnie odczepia, a ja dalej biegnę swoje 3:25-3:27/km. Tego dnia nie jestem w stanie pobiec szybciej, Nie mam „pod nogą petardy”, która mogłaby odpalić. Przez cały dystans mam Piotrka w zasięgu 15-20 sekund. Etap biegowy zajmuje mi 34:25. Metę osiągam na 3. miejscu z wynikiem 01:59:31. Jest to mój rekord na tej trasie. W porównaniu do początku sezonu w Polsce forma rośnie, ale nie jest to, czego od siebie oczekuję.
Gratulacje dla chłopaków i dzięki za super sportową rywalizację.
Teraz czas na jedne z moich ulubionych zawodów. Bardzo szybkiej trasy – Iron Triathlon Garmin w Ślesinie.
#dawajkalach