Ślesin to jedno z moich ulubionych miejsc startowych – to miejsce, gdzie łączę starty w zawodach z regeneracją. Wraz z Rodziną zaszywam się u Pani Ani. Ta cicha przystań jest położona w lesie przy samym jeziorze, gdzie czas płynie wolniej. Idealne miejsce do odpoczynku psychicznego, wędkowania z Synem, aktywnej regeneracji.

To moja czwarta wizyta w Ślesinie. Przyjechałem tu odpocząć oraz „zdać ostatni egzamin” z formy w przygotowaniach do Mistrzostw Polski na dystansie IM w Malborku.


Start 10.30

Pływanie: tradycyjnie, sam start bardzo mocny, pierwsze 200 bez kalkulowania, gaz i ogień.  Do pierwszej boi dopływam wspólnie z M. Ławickim, T. Szalą oraz K. Augustyniakiem. Dalej nawrót na drugą boję. Dopływając do drugiej boi zostaję nieznacznie z tyłu z                                                     K. Augustyniakiem. Chłopaki delikatnie odpływają. Jednakże cały czas pozostają blisko, w zasięgu wzroku. Do samego wyjścia z wody płynę z Krzyśkiem. Pomaga to w utrzymaniu wysokiego tempa. Po minięciu drugiej boi obieram kierunek „na most”, a także kontroluję nawigację płynąc na prowadzących. Mijam most. Unoszę wysoko głowę, szukam boi kierunkowej. Namierzona. Następnie długa prosta do ostatniej boi nawrotowej.  Przez cały dystans pływania nie tracę kontaktu wzrokowego z Szalą i Ławickim. Płynie się bardzo dobrze. Z każdym ruchem ramion pilnuję techniki, długiego kroku i wykończenia ruchu pływackiego. Ostatnia prosta do wyjścia z wody. Liderzy cały czas w zasięgu wzroku. Na belce odhaczam się z czasem 12:33. Tracę około 20 sekund do prowadzących. Moje najlepsze pływanie w Ślesinie.

Wybiegam z wody z ciężkim oddechem i wysokim tętnem. Nie gonię „na wariata” próbuję wyregulować oddech oraz tętno. Do pokonania niecałe 400 m dobiegu do strefy zmian – usytułowanej na Rynku Ślesina. Do T1 wbiegam tuż za Krzyśkiem. Są tam jeszcze Szala i Ławicki. Zawsze przed zawodami wykonuję wizualizację strefy. Szybka zmiana, pozwala mi odrobić kilka sekund. W T1 spędzam 1’55’’.

 

Etap Kolarski: czytając komentarze zawodników startujących w Ślesinie, wielu narzeka na jakość asfaltu oraz trudne techniczne zakręty. Mi trasa w Ślesinie bardzo odpowiada. KOM od 2017 roku należy do mnie. Gdyby nie problemy techniczne w początkowej fazie kolarskiego etapu uważam, że była szansa na pobicie „starego” KOM-a.

„Rower” rozpoczynam zdecydowany na bardzo mocne otwarcie. Jestem pewny, że Tomek „zapali”, aby odjechać naszej trójce. Dosiadam Treka, rozkręcam korby, zakładam prawego buta, następnie próbuje lewego i w tym momencie lewy but odczepia się od bloków – „strzela” na pobliski chodnik. Czasem myślę, że sam dla siebie jestem największym rywalem. Zatrzymuję się, zsiadam z roweru, gdzie mój but?! Wcale nie jest mi do śmiechu… Tracę to co wypracowałem bardzo dobrym pływaniem. Jednak nie zamierzam się poddawać. Odpuszczanie nie leży w mojej naturze.  Postanawiam walczyć do samej mety. Wracam jak najszybciej na rower i zabieram się do pogoni za chłopakami. Bez kalkulacji co będzie na biegu. Pierwsze 3 kilometry „mieszam” się z zawodnikami startującymi na dystansie „połówki”. Ciężko przebić się na wąskich i krętych pierwszych kilometrach. Mocna jazda w górnym chwycie pozwala przedrzeć się.  Robi się luźniej. Przyjmuję pozycję aero, zostaje mi tylko gonić. Wypatruję pomarańczowych strojów CCC. Nie widać. Odjechali.  Gonię. Noga bardzo dobrze pracuje, prędkość oraz moc wysoka. Trzymam równe mocne tempo, bez szarpania. Około 15 kilometra pojawiają się w oddali pomarańczowe stroje. Łapię kontakt wzrokowy.   Z każdą minutą odrabiam straty. Sylwetki chłopaków staję się coraz bardziej wyraźne. To motywuje i napędza. Naciskam jeszcze mocniej w korby. Wypatruję również Tomka. Dojeżdżając do chłopaków nie dostrzegam Go. Odjechał. Niedobrze. Pierwsza pętla za mną. Kilka sekund straty do „Ławki” i Augustyniaka, sporo 2 min do T. Szali. Na 25 km łapię „pomarańczową dwójkę”. „Wchodzę” na przepisowe 10 metrów, daję nogom chwilę wytchnienia i po chwili wracam do swojej mocnej jazdy. Równo, bez szarpania. Nie mogę pozwolić, żeby strata do prowadzącego T. Szali jeszcze wzrosła. Na drugiej pętli nie tracę już do Tomka. Do T2 zjeżdżam ze stratą 2 minut wspólnie z „pomarańczowymi”.

Bieg: w tym roku organizatorzy zmienili trasę biegową. Więcej dobrej jakości asfaltu. Bardzo mi to odpowiada.  Od początku biegu czuję się bardzo dobrze, pomimo nerwowego etapu rowerowego.  Po biegu czytam komentarze na FB profilu, że „Chyba jedyny biegłeś w cieniu”. Z T2 wybiegam tuż za Ławką i Augustyniakiem. Po chwili mijam chłopaków. Na drugim kilometrze mijanka z Tomkiem. Łapię międzyczas: strata 1’20’’ czyli 40’’ odrobine na dwóch kilometrach. Przeliczam, że utrzymując aktualną prędkość biegu około 6-7 km powinienem skasować przewagę Tomka. Trzymam tempo w przedziale 3:20 – 3:25/km cały czas odrabiając straty. Zgodnie z wyliczeniami na około 4km przed metą wychodzę na prowadzenie. Od razu podkręcam prędkość budując z każdym metrem przewagę. Sport nauczył mnie również, że dopóki nie przekroczę linii mety wszystko może się zdarzyć. Nie można być pewnym swojego miejsca. Około 8 kilometra pojawia się wielki kryzys. Dopada mnie okropna kolka, która wygina moje ciało w pół. Biegnę w skłonie. Ciężko wziąć głęboki oddech. W tej pozycji walczę, pokonując blisko 2 km biegu. Tempo spada, do wartości powyżej 3:40/km. Skłony, uciski, próbuję pozbyć się dolegliwości. Każda próba przyspieszenia powoduje nasilanie się skurczu. Na końcówce dwa razy oglądam się nerwowo za siebie. Na szczęście przewaga jest bezpieczna. Dostrzegam most, ostatnie 300 metrów. Zwycięstwo dowiezione. Wygrywam z wynikiem 01:54:35.

 

 

#dawajkalach

 

TEAM KALACH

Masz pytania? Napisz lub zadzwoń!

Copyright © 2021 Team Kalach by Pekrul.pl